Róża
| Data publikacji: 12-09-2005 Autor:Kacper Chamot Kategoria:Opowiadania Odsłon:3974 |
To prawda, że zgubiłem jej różę...zupełnie nie wiem kiedy mi wypadła z rąk. Choć w rzeczywistości to ona sama ją zostawiła, tam na tej łące, którą odwiedzałem jako dziecko. Ciekawe czy są tam jeszcze konary drzew, w których chowałem swoje skarby. Nigdy nie zapomnę podniecenia, które towarzyszyło mi, gdy je tam ukrywałem: kawałek sznurka, nazbierane kamienie z pobliskiej rzeki, stare zapalniczki, pudełka po zapałkach... Nie chciałem, aby ktoś je odnalazł... były dla mnie zbyt „cenne”. Każde dziecko przez to przechodzi... Dziś wieczorem jednak polanka nie była już dziecinną areną zabaw. Ona zostawiła tam róże , czerwone róże – relikwie miłości. Zapomniała o nich, mimo, że ich pilnowała. Potem zgubiła jeszcze te żółte...nie znam ich nazwy. To znaczy ja je zgubiłem... musiałem je upuścić po drodze. Ona jednak bardziej przejmowała się różami, po które chciała wrócić, gdy tylko zorientowała się, że nie trzyma ich w swoich maleńkich, delikatnych dłoniach. Było jednak zbyt ciemno, żeby ich szukać...
Nie chciałem, aby się smuciła, niestety nie umiałem nic poradzić na stratę kwiatu. Gdyby to był dzień poszedłbym do kwiaciarni...to była jednak noc, odnalezienie czegokolwiek na łące graniczyło z cudem, poza tym nikt nie chciał nam pozwolić na samotną przechadzkę. Przechodzenie przez tory o tej porze było zbyt niebezpieczne. My mimo to bardzo pragnęliśmy tam wrócić, chyba nie tylko pod pretekstem odnalezienia naszej zguby. Zbyt intensywny zapach kwiatów rozpalił nasze zmysły... podejrzewam, że gdybyśmy zdecydowali się na powrót, sprzeciwiając się wszystkim, moje usta nie wytrzymałyby i spoczęłyby na płatkach, czerwonych płatkach jej ust...
Tak naprawdę to mięliśmy ochotę tam zostać, nie chciało nam się iść w dalszą drogę. Znudziła nam się zabawa w gronie większym niż dwójka. Potrzebowaliśmy spokoju, snu w objęciach listków krzewów, czasu na zastanowienie... opuszczenie tej oazy ciszy, na której się znajdowaliśmy, równało się z zerwaniem magicznej zasłony oplatającej przez chwilę nasze serca. Tylko samotność pozwoliłaby nam niepostrzeżenie ukłuć się kolcem długiej łodygi. Oboje tego chcieliśmy, mimo, iż nie padło ani jedno słowo. Zresztą jakiekolwiek słowa w tym momencie, mogłyby tylko zniszczyć piękno tej historii, która nigdy się nie spełniła.
Żałowaliśmy, że zabrakło nam odwagi na sprzeciw i powrót. Byliśmy jednak posłuszni i z już powoli wygasającym płomieniem ruszyliśmy dalej. Śmiech i radość, która nie opuszczała pozostałych osób, działała nam na nerwy, rozdzieliliśmy się. Mięliśmy już dosyć słuchania zabawnych historii i przeżywania wydarzeń dzisiejszego dnia. Poszliśmy w stronę dworca. Teraz znów mogliśmy budować pragnienie, które towarzyszyło nam podczas kilku godzin siedzenia na polanie...czas nie grał roli, ale czuliśmy, że to i tak było dla nas za mało. Oboje wiedzieliśmy, że odległość między naszymi ciałami zmniejszała się z każda minutą, brakowało niespełna 5, abyśmy dotarli dłońmi do róży i położyli je muskając się przy tym opuszkami palców... chciałem dotknąć jej dłoni i czułem, że ona chce objąć moją...było tak blisko.
Usiedliśmy na ławce w ponurym parki, nie było innego wyjścia. Czekaliśmy na autobus. Ona wciąż opłakiwała stratę kwiatów. Nie mogłem patrzeć jak cierpi... wyrwałem z pobliskiej grządki kilka różowych roślinek i podałem jej, myśląc przy tym o pocałunku wdzięczności, który stałby się krokiem do pocałunku płatków róż... Nie szkodzi, że kwiaty zostały obok wysiedzonej trawy i tej śmiesznej budowli z czerwonych cegieł. My mięliśmy je w sobie... uścisk ust nie nadszedł. Może to i lepiej? Nie chciałem w głębi duszy czuć w nim wyrazów wdzięczności, wolałem poczuć smak czerwonego piękna...
Odjechała zabierając siebie.
Kacper Chamot |