Widz±c duchy
| Data publikacji: 30-05-2005 Autor:Barbara Trokowska Kategoria:Opowiadania Ods³on:4112 |
Nieopodal morza g³êbokiego na miliony stóp wyrós³ las. Zagêszczenie tutejszych drzew sprawia³o, ¿e niskie trawy skar¿y³y siê chropowatym korom brzóz na otaczaj±c± je ciemno¶æ. Tylko wysokie korony mog³y pos³uchaæ rozmów s³oñca z niebem. Trawy szlocha³y cichutko ka¿dego dnia przera¿one swym po³o¿eniem. Rankiem ich ³zy delikatnie pokrywa³y zielone cia³a ros±. Kwiaty czêsto zrzuca³y p³atki i usycha³y z têsknoty do s³oñca. Korony drzew stercza³y jednak wysoko, dumnie wpatrzone w niebo. Las powoli zamiera³ i stawa³ siê zapomnianym cieniem.
Ten, kto odwa¿y siê wej¶æ na jego ¶cie¿ki i bez wahania oddaæ im swój los czeka na zmi³owanie. Ono mo¿e nadej¶æ w czasie wyczerpuj±cej podró¿y do g³êbi lasu. Tam oto wyros³a ³±ka otoczona ze wszystkich stron dumnymi drzewami. Pas szczê¶liwej trawy, piêknych kwiatów roztacza³ siê a¿ do niewielkiego wzgórza, na którym wyrós³ kilkupiêtrowy dom z czerwonej ceg³y, zanurzaj±cy swe kominy w chmurach.
Ciep³ego, letniego wieczora to on by³ ¶wiadkiem rozmów krwisto zachodz±cego s³oñca z granatowymi, burzowymi k³êbiastymi dymami. Promienie cichutko szepta³y o szaro¶ci, jakiej nie s± w stanie pokryæ swym blaskiem. Chmury nios³y wie¶æ o niepokoju, który wdar³ siê dzi¶ w ich warstwy.
- Czy on jeszcze ¶pi na jawie? – pyta³y ocieraj±c swe wargi o powierzchniê s³oñca.
- ¦pi – ¶piewa³y gasn±ce promienie – a las milczy, choæ umiera – doda³y w refrenie swej pie¶ni.
Melodia koj±ca ból unosi³a siê nad dachem czerwonego domu. Komin milcza³, spokojnie ws³uchuj±c siê w ¶piew s³oñca i delikatnie zanurzaj±c siê w toni chmur.
We wnêtrzu kamienicy powiewa³o ch³odem. Sine od zimna ¶ciany i morsko piaszczyste schody pokrywa³ lód. Jedynie okna w d³ugim korytarzu cicho szepta³y prosz±c o oczyszczenie. Ch³odne i okryte biel± parapety z utêsknieniem wpatrywa³y siê w szyby chc±c raz wreszcie pokryæ siê brudem. Czu³y siê samotne przypominaj±c sobie rozbite doniczki z ziemi±, które kto¶ kiedy¶ na nich postawi³. Kwiaty nie wyros³y w nich nigdy, ale sam fakt posiadania czego¶ bliskiego zmienia³ ich oblicze. Teraz tylko podarte, szare firanki delikatnie muska³y parapety.
Pea mia³ swój pokój na koñcu d³ugiego holu. Wnêtrze by³o niewielkie i równie ch³odne jak ca³y dom. Rok temu 6- letni ch³opczyk postawi³ na biurku ¶wieczkê.
- Nie k³adziesz siê? – pyta³ p³omieñ, który tego wieczora nie by³ zbyt rozmowny.
- Jeszcze wcze¶nie, w ogóle to mamusia i tatu¶ zaraz wróc±.
Rozlega siê pukanie do drzwi.
- O ju¿ s±! – wrzasnê³o podekscytowane dziecko.
Pea prawie zawsze by³ u¶miechniêty. Jego delikatne i wra¿liwe lica rozpala³y siê czêsto mi³o¶ci± do rodziców.
- Pea? – odezwa³a siê matka.
Ch³opiec podbieg³ do niej i ochoczo rzuci³ siê kobiecie w ramiona. Rodzicielka by³a m³oda i piêkna. Mia³a opalone cia³o, a jej czarne oczy przepe³nia³o ciep³o potrafi±ce samoistnie zapaliæ ¶wieczkê. Po zabrudzonym b³otem dywanie st±pa³a nago, poniewa¿ jej wnêtrze ogrzewa³o j± wystarczaj±co.
- Kochanie! Przynios³am kwiaty – szepta³a kobieta do syna.
- Mamo, ale u nas nigdzie nie ma kwiatów!
- I dlatego w³a¶nie lód mrozi tu ¶ciany, choæ lato za oknem u¶miecha siê do nas.
- S³ysza³a¶? Ptaki znów dzi¶ ¶piewa³y- powiedzia³ Pea chwytaj±c matkê za rêkê i prowadz±c na skraj ³ó¿ka. Kobieta usiad³a na nim, a Pea nie czekaj±c na zaproszenie spocz±³ matce na kolanach i wtuli³ siê w jej ramiona.
W tym czasie, kiedy ch³opiec rozmawia³ z kobiet±, ojciec dziecka wpatrywa³ siê w ciemniej±c± ³±kê. Wydawa³a siê byæ ca³kowicie czarna, bo szyby zamkniêtych okien okryte by³y grub± warstw± brudu.
M³ody, równie¿ nagi mê¿czyzna milcza³ nas³uchuj±c ¶piewu zachodz±cego s³oñca.
- Promienie znowu roztaczaj± na niebie sw± pie¶ñ – zauwa¿y³a matka.
- Wtóruj± im ptaki – doda³ Pea.
- Opowiem ci bajkê kochanie – zaproponowa³a kobieta.
Pea ze¶lizgn±³ swe m³odziutkie cia³o z kolan matki i trzymaj±c w d³oni bukiet kwiatów z ³±ki, które ona przynios³a i usiad³ na pod³odze.
- Tato! – zawo³a³ – chod¼ te¿ pos³uchaæ!!
- Znowu parapet jêczy i firanka p³acze – odpowiedzia³ mê¿czyzna.
- Mamo! Zaczynaj proszê! – upomina³ siê Pea.
- Czy widzia³e¶ kiedy¶ morze? Stare i zrzêdliwe, a wabi±ce swym urokiem? Pos³uchaj opowie¶ci o dwóch mewach, które zatraci³y siê w jego toni.
- Mamo, znowu bêdzie smutno? – spyta³o dziecko.
- Pewnego wieczora dwie nagie, niewinne i piêkne mewy w swej szczê¶liwo¶ci zapragnê³y obejrzeæ zachód s³oñca. To by³ pierwszy i ostatni powietrzny spacer po tym, jak zosta³y rodzicami. Ich malutki synek pozosta³ w gnie¼dzie. Malutka mewa spa³a cicho oddychaj±c równomiernie i spokojnie. Doros³e ptaki krzy¿owa³y siê w locie, zni¿aj±c swe cia³a, co chwila ku powierzchni morza. Nagle kamienie w g³êboko¶ci poruszy³y siê. Woda silnie przybra³a przykrywaj±c cia³a mew. S³oñce wyci±ga³o swe promienne d³onie na ratunek ptakom, ale skrzyd³a ich za mocno namok³y. Mewy szamota³y siê, lecz zosta³y pokonane przez fale. S³oñce zgas³o i nadszed³ deszcz. Wraz z nim ciê¿kimi krokami st±pa³a burza rozsiewaj±c na horyzoncie b³yskawice. A wiatr dot±d spokojny pocz±³ zamiataæ piaskiem i zarzucaæ morskimi falami. Po¶ród wieczornego zgie³ku powtarza³ szepcz±c cichutko: sierota...
Pea spu¶ci³ g³owê, a jego oczy wype³ni³y siê ³zami. Kwiaty powoli usycha³y w d³oniach dziecka. Wtem ojciec odwróci³ g³owê od okna i przera¿aj±co ciemnej ³±ki. Rzek³ do syna
- Pea, gdzie masz samochodziki?
- Mamo, a poczytasz mi jutro? – spyta³ ch³opiec.
- Sam poczytasz ksi±¿ki jeszcze nienapisane i wys³uchasz opowie¶ci, których nikt nie wypowiedzia³.
- Ale...
- Pea mam! – krzykn±³ ojciec zadowolony z tego, ¿e znalaz³ zabawki syna.
Mê¿czyzna trzyma³ w d³oni dwa samochodziki: czerwony i zielony. Oba mia³y wgniecione karoserie, wybite szyby i tylko dwa ko³a. Ojciec schyli³ siê i pchn±³ zielony samochodzik po brudnym dywanie w kierunku syna. Dziecko nie zd±¿y³o schwytaæ go zanim ten uderzy³ w ¶cianê. Delikatny huk rozleg³ siê po pokoju. Pea powoli kierowa³ samochód w stronê mê¿czyzny tak, by móg³ go spokojnie z³apaæ po drugiej stronie.
W tym czasie matka wysz³a do ³azienki i nala³a wody do kubka po kredkach, wstawiaj±c w niego na pó³ uschniête kwiaty. Udekorowane nimi okno wywo³a³o rado¶æ parapetu, który zacz±³ nuciæ jak±¶ weso³± melodiê.
- S³yszycie jak ¶piewa? S³yszycie? – pyta³ podekscytowany Pea – S³yszycie?
Nagle drzwi do pokoju otworzy³y siê. W progu stanê³a brzydka, stara kobieta. Twarz jej by³a niemi³a i pokryta zmarszczkami.
- Ch³opcze! Ty znowu? – pewnym krokiem wesz³a do pokoju.
- Ubierz siê dziecko.
Kobieta zaczê³a szperaæ w szafkach w poszukiwaniu jakiego¶ ubrania.
- A po co by³e¶ w ³azience?
- To nie ja.
- E tam, kolacja gotowa! Inne dzieci ju¿ jedz±.
- Ale mi mama przygotuje.
- Pea, twoi rodzice zginêli w morzu. By³e¶ wtedy bardzo ma³y. Ile razy mo¿na to powtarzaæ?
Wyci±gnê³a z szafki majtki, spodnie i sweter dla ch³opca. Spogl±daj±c w stronê okna, spyta³a zdziwiona:
- Sk±d tutaj te kwiaty?
Dziecko wpatruj±c siê w zapalon± ¶wieczkê stoj±c± na biurku pos³usznie zaczê³o ubieraæ siê.
Chmury us³ysza³y skargi le¶nych traw i kwiatów. Zapragnê³y ukaraæ dumne korony drzew. Na pomoc przyby³ im wiatr, który przyniós³ ze sob± potê¿n± burzê. S³oñca nie by³o ju¿ widaæ. Zacz±³ padaæ rzêsisty deszcz.
Z minuty na minutê chmury ¶piewa³y coraz g³o¶niej: „on jeszcze ¶pi na jawie”.
Silny wiatr hula³ po ¶wiecie. Wygina³ na wszystkie strony korony drzew i wysokie trawy na ³±ce. Niechc±co poruszy³ tak¿e tabliczkê zawieszon± nad drzwiami ceglanej, czerwonej kamienicy z napisem: dom dziecka.
Barbara Trokowska |