Zepsucie
| Data publikacji: 04-06-2005 Autor:DareY Kategoria:Opowiadania Odsłon:4058 |
"Zepsucie osiąga zenit
Zepsucie się rozprzestrzeni..."
TeDe
Dźwięk budzika przeszył ciszę metalicznym warkotem. Obudziła się. Przez chwilę leżała z zamkniętymi oczami. Jej głowę przeszywał pulsujący ból. Powoli przypominała sobie wczorajszy wieczór. Pamiętała jak... nie, nie pamiętała. Wypiła za dużo. "Dobrze, że starzy nie zauważyli" - pomyślała. Spróbowała wstać, ale straciła równowagę i upadła z powrotem na łóżko.
- Wstań już, Magda - usłyszała głos matki. "Zostaw mnie, wredna babo".
Podjęła jeszcze jedną próbę. Zamroczyło ją, ledwo utrzymała się na nogach. Niemal po omacku trafiła do łazienki. Zanurzyła twarz w zimnej wodzie. "Już lepiej". Umyła się i zaczęła ubierać. Bielizna ("w innej nie da się chodzić", 80 złotych), spodnie ("wszyscy w klasie takie mają", 300), bluzka ("długo stara marudziła", 200). I sweter - (250 - "kup, co potrzebujesz do szkoły - tak, jasne, mamo").
Zeszła z pokoju na piętrze do kuchni. Matka naszykowała już śniadanie.
- Madziu, zaraz muszę lecieć, w lodówce masz zupę, na balkonie kotlety, jak wrócisz ze szkoły to sobie odgrzej, ja będę dopiero wieczorem.
"Odwal się" - Dobrze, mamo. Kiedy wraca tata? - "Oby jak najpóźniej".
- Pojechał na konferencję, dopiero w piątek.
"Wspaniale!"
- To pa, Madziu, do wieczora.
- Pa, mamo - "I nie wracaj za szybko".
W milczeniu przeżuwała bagietkę z szynką. Stwierdziła, że nie czuje głodu. Wyrzuciła resztę jedzenia do śmieci i wyszła do szkoły.
Jej szkoła, która miała "uczynić z dzieci światłych i wrażliwych ludzi", mieściła się w małej uliczce, niedaleko od centrum miasta. Fakt, była ekskluzywna. Byle hołota tam chodzić nie mogła. Czesne 600 złotych za miesiąc skutecznie ją powstrzymywało.
"Dzisiaj dziewięć lekcji. Ku..."
- Cześć, Magda - przerwał jej głos zza pleców. Odwróciła się. Przed nią stał jeden z jej kolegów z klasy - wysoki chłopak w luźnych ciuchach. "Nieźle starych naciągnął, ma na sobie ze dwanaście bani".
- Cześć - mruknęła. - Zrobiłeś hiszpański?
- Nie, a ty?
Nie odpowiedziała. "A jak myślisz, kretynie?" Szli przez chwilę w milczeniu.
- Chce ci się siedzieć w szkole? - przerwała ciszę.
- Nie - zaśmiał się chłopak, po czym oboje zawrócili w stronę pobliskiego parku. Chłopak wyjął papierosy ("Na lepsze ci starzy kasy nie dali?") i ją poczęstował. Usiedli na ławce, zapalili. Było całkiem pusto, jak zwykle tuż przed ósmą rano.
- Ile godzin opuściłaś w tym miesiącu?
- Jakieś piętnaście.
- Nie boisz się, że zadzwonią do domu?
- No i co z tego? Póki starzy płacą, nie wyrzucą mnie.
- A w domu się nie będą czepiać?
- A jak nawet, to co z tego? Jakbym się jeszcze starymi przejmowała...
Wypalili jeszcze kilka papierosów. Powoli przypominała sobie wczorajszy wieczór. Pamiętała już, jak przyszła koleżanka z wódką. Pamiętała, jak piły. Później już tylko ciemność i przebłyski świadomości. Podarty podręcznik do angielskiego. Rozrzucone płyty. Znowu ciemność.
Po jakimś czasie zaczęła się nudzić.
- Może kupimy coś do picia?
- Czemu nie?
Ruszyli w kierunku małego osiedlowego sklepu, który zwykle gromadził okolicznych pijaczków. O tej godzinie nie stał tam jeszcze żaden. Chłopak wszedł do środka, po chwili wyszedł z dwiema butelkami.
- Co kupiłeś?
- Komandosa. Najmocniejszy i najtańszy.
- Chyba tak.
Wrócili do parku. Pojawiły się już pierwsze matki z dziećmi. W milczeniu zaczęli rozpijać przezroczystą ciecz. Po opróżnieniu połowy butelki do jej świadomości przebiło się jeszcze kilka obrazów z poprzedniego wieczoru. Potłuczona butelka w ogródku sąsiada. Trzaśnięcie drzwi od pokoju. Upadek na łóżko. Chyba jeszcze coś, ale nie była pewna. Pociągnęła solidny łyk. Jakaś kobieta spojrzała na nich z odrazą. Chłopak wyjął z kieszeni niewielką dilerkę.
- Po ile kupujesz zielone?
- 30 za gram.
- Starzy się nie domyślają?
- Jeśli nawet, to co z tego?
Zapalili po skręcie. Jej stan się ani trochę nie zmienił. Było jej wszystko jedno. Wypiła jeszcze trochę. Promienie porannego słońca rozgrzewały jej głowę. Powieki opadały. Jednym długim łykiem wypiła resztę płynu z butelki, po czym cisnęła ją za siebie. Czuła coraz większą senność. Znów jakieś wspomnienie... nie, chyba nie. "Niech to słońce w końcu zajdzie." Zasnęła.
Obudziły ją promienie słońca, które wisiało już nad drugą stroną parku. Rozejrzała się. Siedziała na ławce sama - chłopak już poszedł. Nie wiedząc, która godzina, zaczęła ociężale, krok za krokiem, posuwać się w stronę domu. Gdy wróciła, na zewnątrz robiło się już szaro. "Co było w szkole?". Stłumiła tą myśl - "jutro rano się dowiem. Wszystko jedno, starzy przecież płacą, nic mi nie mogą zrobić". Z ulgą rzuciła się na łóżko. Przypomniała sobie, że dzisiaj ma angielski. I lekcję fortepianu. "O matko, raz nie pójdę, co się stanie? Starzy płacą." Z tą myślą zapadła w sen.
Dżwięk budzika przeszył ciszę metalicznym warkotem. Obudziła się. Przez chwilę leżała z zamkniętymi oczami. Jej głowę przeszywał pulsujący ból.
DareY |