Cios
| Data publikacji: 06-06-2005 Autor:DareY Kategoria:Opowiadania Ods³on:3839 |
Wsta³ szary, listopadowy ranek. Z zasnutego smutnymi ciemnymi chmurami nieba spada³y kropelki deszczu i rozpryskiwa³y siê na szybach stoj±cych w korku samochodów. ¯ó³to-br±zowe li¶cie wirowa³y, porywane podmuchami ch³odnego zachodniego wiatru. Ludzie, otuleni p³aszczami i szalikami, spiesznie przemierzali zasnute porann± mg³± ulice. W powietrzu czuæ by³o zbli¿aj±c± siê zimê.
Wyszed³ z bramy swojej kamienicy. Jak zwykle za pó¼no. Widz±c nadje¿d¿aj±cy autobus ruszy³ biegiem w stronê przystanku. Gdy dobiega³ ju¿ do tylnych drzwi, z cichym sykiem zasunê³y siê jakie¶ dwa metry przed nim. Potê¿ne, ¿ó³tawe cielsko pojazdu zaczê³o sun±æ w stronê skrzy¿owania. Zakl±³ cicho i stan±³ pod wiat±, gdy¿ deszcz zacina³ coraz mocniej. Zacz±³ obserwowaæ zmieniaj±ce siê w oddali ¶wiat³a. Pod wiatê wchodzili kolejni ludzie. Z zadumy wyrwa³ go d¼wiêk silnika kolejnego autobusu, który w³a¶nie nadje¿d¿a³. Wsiad³ i stan±³ przy oknie. Dooko³a niego t³oczyli siê ludzie - w po¶piechu zaczynali kolejny dzieñ. Li¶cie tañczy³y na chodniku.
Pierwszy przystanek. Wylewa siê fala ludzi, ich miejsce natychmiast zajmuj± nastêpni. T³oczyli siê wokó³ niego, przyciskaj±c go do porêczy. Byli mu ca³kiem obojêtni, tak samo jak on im. Zdawa³ sobie z tego sprawê. Wiedzia³, ¿e on mimo wszystko jest jednym z nich, nie móg³ zauwa¿yæ chyba niczego, co by go od nich ró¿ni³o. A przecie¿ nie chcia³ byæ taki! Pamiêta³, dobrze pamiêta³ jak siedzieli we dwoje patrz±c w gwiazdy i opowiada³ jej o idea³ach, o tym, ¿e cz³owiek jest potê¿ny i dobry, ¿e dusza ludzka jest odbiciem Absolutu. Dlaczego teraz sta³ siê jednostk± wtopion± w t³um? Nie, nie móg³ byæ taki jak oni, w³a¶nie tego ba³ siê najbardziej. Spojrza³ za okno. Li¶cie tañczy³y na chodniku.
Drugi przystanek. Stan±³ przy drzwiach. Otworzy³y siê. Wysiad³ na tym przystanku co zawsze, zna³ dobrze t± okolicê.
- Ej, ty, co¶ ci siê nie podoba? - rozleg³ siê obok niego chropawy g³os.
Odwróci³ siê ze zdziwieniem. Zobaczy³ jak niski, szczup³y ch³opiec ugiêty pod ciê¿arem plecaka kuli siê ze strachu. Przy nim sta³o dwóch krêpych wyrostków w lu¼nych dresach.
- No, pytam siê, czego nic nie odpowiadasz? - krzykn±³ drugi. Ch³opiec cofn±³ siê o krok. By³ mo¿e trzy lata m³odszy od napastników, ale o g³owê ni¿szy i z pewno¶ci± du¿o s³abszy.
Li¶cie tañczy³y na chodniku.
Jak na zwolnionym filmie widzia³, jak ch³opiec zachwia³ siê od potê¿nego uderzenia w twarz.
- Pomó¿ mi, oni mnie bij±! - dziecko krzyknê³o patrz±c mu prosto w oczy.
Li¶cie tañczy³y na chodniku.
Przestraszy³ siê. Przez chwilê, która wydawa³a mu siê o najd³u¿sz± w jego ¿yciu, jego wzrok tkwi³ w dwóch ma³ych punkcikach, z których bi³ strach, a jednocze¶nie nadzieja i niewys³owiona pro¶ba.
- Zas³u¿y³e¶ sobie, to ciê bij±. - us³ysza³ swój g³os.
Oddali³ siê spiesznym krokiem. Widzia³ jak silniejszy podmuch wiatru zerwa³ z topoli cienk±, rachityczn± ga³±zkê, która upad³a mu pod nogi. Li¶cie tañczy³y na chodniku.
Tekst zosta³ opublikowany tak¿e w magazynie NoName www.nnmag.net
DareY |