Magazyn Młodych - Strona główna
Antykoncepcja Ksišżki Na poważnie
Opowiadania Poezja Tworzenie WWW
emodi.pl -  Wiele sklepów w jednym miejscu
Okno logowania
L:
H:
Załóż nowe konto

Szukaj

Teksty
Strona główna
Antykoncepcja
Film
Fotografia
Humor
Książki
Linki
Muzyka
Na poważnie
Opowiadania
Poezja
Sport
Tworzenie WWW
Wywiady

Reklama


Redakcyjne
Strona główna
Newsy
Nasze banery
Dodawanie tekstów
Redakcja
Reklama
Linki

Subskrycja
Twój email


Polityka prywatności

STATy:)

o2u.pl - 
darmowe liczniki
Tekstów: 341
Komentarzy: 1221
Twórców: 110 osób
Soft: cmsMM v 2.0

Chcesz dodać swój artykuł?


MM >> Książki >> Za zasłoną z mgły

Za zasłoną z mgły


Data publikacji: 01-11-2006
Autor:Joanna Busse
Kategoria:Książki
Odsłon:4400

     Za zasłoną z mgły

"Kochanek widzi swoją ukochaną śpiącą na murawie i chce się przyjrzeć jej pięknej twarzy nie budząc jej. Skrada się cicho przez trawę, starając się nie wydać żadnego dzwięku. Przystaje, bo mu się zdawało, że ona się porusza; cofa się, za nic w świecie nie chce być przez nią widziany. Wokół panuje cisza. On znów rusza naprzód. Pochyla się nad nią, lekka zasłona pokrywa jej rysy; podnosi zasłonę, pochyla się niżej i oczy jego poją się widokiem piękna - ciepłego, rozkwitłego, cudownego spoczynku. Jakże przelotne było jego pierwsze spojrzenie! A teraz zapatrzył się zapamiętale! Przejmuje go dreszcz! Nagle porywa gwałtownie w ramiona tę postać, której jeszcze przed chwilą nie ważył się tknąć palcem! Wykrzykuje na głos jej imię, wypuszcza ją z objęć i patrzy na nią dzikim wzrokiem. Chwyta ją znów w objęcia, woła i wpatruje się w nią, bo wie, że nie obudzi jej żadnym krzykiem, żadnym ruchem. Myślał, że jego ukochana śpi słodko, lecz widzi, że jest martwa." Charlotte Bronte.

Czy deszcz może mieć wpływ na to co robimy? Jakie to ma tak naprawdę znaczenie? Nie miało żadnego. Śmierć wisiała nad głową jak wielka kamienna kula, która i tak musiała spaść.
Teraz albo nigdy...Weronika spojrzała w okno, decyzja i tak została podjęta. „Niech myślą, że to bunt przeciwko światu, strach, choroba, jakie to ma znaczenie co powiedzą później”.
Na stole leżał flakonik tabletek nasennych. Leżał bo teraz piętnaście z nich znalazło się w garści, a po chwili wszystkie zniknęły w ustach zdenerwowanej Weroniki. Czego się bać. Przecież śmierć nie boli, spokojna, we śnie... „Głupio mu będzie jak mnie znajdzie, ostrzegałam go, kpił ze mnie i mówił że się nie odważę. Oby miał wyrzuty do końca życia... mógł tego uniknąć... mogłam żyć... ale on tego nie chciał...” I czerń zaczęła zamazywać świat, zsunęła się niewidzialna kurtyna, inny świat. Dziwny sen majaki, jak na falach wielkiej wody... ”warto było dla tych przeżyć”.
Determinujące hałasy obudziły Weronikę, przestraszona poderwała się z łóżka. Pomieszczenie w którym się znalazła było blade, bezbarwne, słabo oświetlone. Pierwsze skojarzenie – szpital. Tak to był szpital. Obok w pokoju leżał ktoś jeszcze. Weronika miała wystarczająco sił aby to sprawdzić, nurtowało tylko pytanie „co ja tu robię?” Ostrożnie wstała z łóżka, robiąc jak najmniej możliwego hałasu. Obsługa szpitalna była wyjątkowo czujna, lepiej żeby nikt nie usłyszał, że zamierza się stąd wymknąć. Spojrzała na stojące obok łóżko... coś ją zemdliło. „Przecież to ja...”- wychrypiała w jawnej determinacji „ to nie możliwe jestem tutaj, stoję, i leżę na łóżku całkowicie nie przytomna...” Dopiero teraz Weronika odkryła że jej sukienka ma czarny kolor. Nie była więc pacjentką szpitala. Dziewczyna na łóżku miała biały szpitalny strój, była podłączona do jakiegoś urządzenia, Weronika pomyślała że to respirator. Oddychała. Więc żyje, fakty zaczęły mieszać się z fantazją, przypomniała sobie co zrobiła może jakieś kilka dni temu. Ale tak naprawdę nie wiedziała ile czasu upłynęło. Pod łóżkiem leżała torebka. Weronika wyciągnęła ją i zaczęła czegoś usilnie szukać. Klucze do mieszkania ukryte były w tylnej kieszeni torebki, jak zawsze. Po cichu wyszła za drzwi, zapamiętując numer pokoju skierowała się do recepcji. „Może ta dziewczyna to mój sobowtór, jest po prostu do mnie podobna?” myślała „ zapytam w recepcji, powinni mieć zapisane dane osoby i szczegółową kartotekę.” Tak tez było. Pielęgniarka zapytana o nazwisko osoby leżącej pod numerem15 zaczęła wypytywać o pokrewieństwo.
- Tak to moja siostra bliźniaczka – kłamstwo wymyślone na poczekaniu było lepsze niż głucha determinacja – chciałam tylko sprawdzić czy pod tym numerem faktycznie leży moja siostra, jest nieprzytomna.
- Numer 15? Chwileczkę sprawdzę... Weronika Waltari czy tak?
- Tak dziękuję.
Przerażenie było jeszcze większe kiedy informacja ta dotarła do świadomości. Powoli odwróciła się w kierunku wyjścia.
„Więc żyję, leżę w śpiączce... nikt nie może mnie poznać. Roberta nie będzie teraz w domu, pójdę tam i zobaczę jak się rzeczy mają.
W mieszkaniu panowała gromka cisza. Złowrogo cykał zegar kuchenny. Było tak niesamowicie spokojnie, strach chwytał za serce i ściskał. Na stole w pokoju leżał nóż kuchenny, bardziej przypominał sztylet. Kto go tutaj położył? Czyżby Robert? Weronika w desperacji schowała nóż pod sukienkę gdy nagle w drzwiach ktoś przekręcił zamek. „Gdzie się schować” pomyślała „przecież on nie może mnie tutaj zobaczyć, nie chce myśleć co by się stało. Szafa, tak szafa w niej zawsze było dużo miejsca. Przeczekam aż ponownie wyjdzie, przecież musiał wejść tylko na chwilę.” Jednak Robert nie był sam, do pokoju weszły dwie osoby. Przez szczelinę w drzwiach Weronika dojrzała kobietę. Serce w niej zamarło, na policzku pojawiła się łza.
Desperacja była większa, dłoń zacisnęła się na rękojeści noża. Nie teraz – odezwał się wewnętrzny głos. To co zobaczyła wzmogło ją jeszcze bardziej. Całowali się. Jej mąż i ta nieznana blondynka. I nie wiadomo do czego doszłoby jeszcze gdyby nie zadzwonił telefon Roberta. Weronika dziękowała Bogu, że pozwolił jej tego uniknąć.
- Dobrze zaraz tam przyjadę – do wnętrza szafy dobiegł głos Roberta – Odłożył telefon – Musimy jechać, pewnie w pracy jakieś kłopoty.
Pospiesznie wyszli zamykając a sobą drzwi na klucz. Weronika prawie wypadła z szafy. Myśli mąciły jej się w głowie...”więc tak opłakuje moja śmierć, nie jeszcze nie umarłam a on już sobie używa.” Na podłodze leżał jakiś papier, spora kartka, widocznie zrzucona ze stolika w pośpiechu. Powoli podniosła ją. To była dyrektywa, dokument podpisany przez Weronikę, wyrażający zgodę na odłączenie od respiratora w przypadku długotrwałej śpiączki. Więc on sam postanowił dokończyć dzieła, które zaczęła. Nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. „Jeżeli tak to dobrze, ja umrę ale Ty razem ze mną. Muszę dowiedzieć się ile trwa śpiączka i na kiedy przewidziano eutanazję. Rzecz dokona się na moim pogrzebie.” Wyciągnęła z szafy nową czarną sukienkę, pośpiesznie włożyła ją na siebie, spakowała torebkę, zabrała papier i nóż. Wyszła przekręcając drzwi. Pieniądze były nadal w jej portfelu. „Nie wyciągnął ich. Pewnie był tak zajęty tą panienką, że całkiem o nich zapomniał. To dobrze, przydadzą się. Ten czas spędzę w miejskim Hotelu.” Do szpitala nie było daleko, udała się tam pieszo.
Pielęgniarka w szpitalu była bardzo miła, bez protestów zaprowadziła Weronikę do lekarza prowadzącego. Zapytała jedynie o imię i nazwisko siostry dziewczyny leżącej pod nr 15.
- Julia Cross – przypomniała sobie bohaterkę ulubionej książki wycedziła nie namyślając się długo, modliła się tylko żeby pielęgniarka nie poprosiła o dowód osobisty. W dokumentach Weronika miała tylko dowód dziewczyny spod nr 15, chociaż na zdjęciu była ta sama osoba. Tak się jednak nie stało. Widać pielęgniarkę przekonywało całkowicie podobieństwo domniemanej siostry bliźniaczki. Po chwili na sali pojawił się lekarz. Jego podobieństwo także bardzo nie dziwiło. Podjął inny problem.
- Miło mi panią poznać, przyznam ze podobieństwo pacjentki do pani jest zaskakujące. Tak, ale o czym to ja chciałem... a tak. W dokumentach i kartotece pani Weroniki nie było żadnej wzmianki że ma siostrę bliźniaczkę. Rodzice, małżonek owszem, ale o siostrze się nie doczytałem.
- Przykro mi ale to musi być jakieś niedopatrzenie. Od kilku lat przebywam za granicą, ściągnęła mnie wiadomość o wypadku jaki przytrafił się mojej siostrze. – kłamstwo wypowiedziane bez drgnięcia oka. Przecież nikt nie zrozumiałby prawdy, której Weronika sama nie rozumiała.
- Pani dobrze wie, że to nie był wypadek tylko celowa próba samobójstwa! – Weronika poczuła jakby słowa te skierowano do jej świadomości. Na policzku poczuła ciepłą łzę, to jednak nie zmieniło kamienności jej twarzy.
- Tak zdaję sobie z tego sprawę – własne słowa brzmiały jak wypowiedziane z daleka.
- Połknęła 15 tabletek nasennych silnie działających. Ta dawka wprowadziła ją w głęboką śpiączkę. Była jednak zbyt mała żeby wywołać śmierć, wystarczyło jedną tabletkę więcej. Teraz jest podłączona do respiratora, podtrzymuje sztucznie funkcje organizmu. W przypadku odłączenia nastąpi śmierć kliniczna a następnie biologiczna.
- Zaraz nie rozumiem, przecież tabletki nie wywołały śmierci tylko śpiączkę, więc dlaczego może teraz umrzeć?
- Silną śpiączkę proszę pani. Otóż trwa ona już zbyt długo co spowodowało śmierć komórek mózgowych. Teraz pracuje sztucznie tylko jej serce.
- Więc nie ma znaczenia ile wzięła tabletek, i tak umrze i tak.
- Prawdopodobnie tak. Mąż pani Weroniki przedstawił dokument w którym pacjentka wyraziła zgodę na eutanazję – odłączenie.
- Proszę mi powiedzieć doktorze jak długo to trwa? – wiedziała że to pytanie i tak nic nie zmieni – Czy ma sens podtrzymywanie jej przy życiu?
- Prawdę mówiąc nigdy nie wiadomo. Są pacjenci, którzy budzą się po kilku latach, ubytek komórek jest duży ale egzystują. Jednak to nie jest życie tylko egzystencja. Jednak jeżeli pacjent nie wyraża zgody na odłączenie nie wolno nam tego robić. W tej sytuacji ręce mamy rozwiązane, tym bardziej że mąż pacjentki zamierza podpisać dokument zezwalający, biorąc tym samym odpowiedzialność na siebie i osobę zmarłą.
- Ile to trwa doktorze?
- Miesiąc czasu. Leki, które wzięła były zbyt silne aby nie zrobić spustoszenia. Jeżeli nawet się obudzi, w co wątpię,...
- Nie obudzi się, to nie miałoby sensu...Niech będzie tak jak postanowiła! – ta odpowiedz zaskoczyła lekarza:
- Czy siostra wspominała pani o swoich planach?
- Jakich, że zamierza się zabić? – słowa te zabrzmiały chłodno i wyniośle – tak doktorze zabić, nazwijmy rzecz po imieniu, przecież i pan i ja dobrze wiemy co zrobiła. Nie mówiła o swoich planach, ona nigdy nie planowała... to był impuls. Zawsze była porywcza – zabrzmiało to jak próba usprawiedliwienia – robiła to na co miała ochotę, nie uznawała porażek, a jej życie było porażką. Było nią też to że nie umarła od razu. Jeżeli tego chciała to tak zrobiła. Sęk w tym czy na pewno chciała umrzeć... – te słowa zostały bez odpowiedzi
- Czy chce ją pani zobaczyć? Są tam teraz bliscy pani Weroniki
Nie mogła tam wejść wszyscy by ją od razu rozpoznali.
- Nie będę wchodzić i przeszkadzać rodzinie, nie jesteśmy w najlepszych stosunkach. Postoję i popatrzę na siostrę przez tylną szybę.
- Dobrze zaprowadzę panią, proszę za mną.
- A i mam prośbę doktorze, proszę nikomu nie mówić że wróciłam do kraju i byłam u siostry.
- Dobrze jak pani sobie życzy. Jeżeli to dla pani ważne.
Szyba była wielka, ustawiona od tyłu, nikt nie mógł jej zobaczyć, natomiast Weronika widziała wszystko dokładnie. W pokoju było kilka osób. Koło łóżka stał ojciec, obok siedziała matka, płakała. Przy oknie stał Robert. Serce Weroniki stanęło w miejscu, ścisnęło się z żalu i nienawiści połączonej z beznadziejną miłością. Do pokoju wszedł lekarz. Nastąpiła krótka chwila oczekiwania i ciszy po czym bezgłośnie poruszyły się usta Roberta. Podał lekarzowi kartkę papieru, tak podpisali na nią wyrok. Ale dobrze wiedzieli że nie było sensu tego ciągnąć. Lekarz wziął dyrektywę i wyszedł. Weronika pośpiesznie ruszyła w jego stronę.
- Doktorze – zawołała – na kiedy przewidziano eutanazję. Doktor zaskoczony odpowiedział:
- Termin będzie znany jutro.
- Dziękuję. – bez słowa wyszła.
Dzień był chłodny i deszczowy jak ten z przed miesiąca. Weronika szła cicho przed siebie w zamyśleniu. Zastanawiała się co zrobi ze sobą do jutra, kiedy to wyznaczą termin jej śmierci. Myśl ta nie dawała spokoju, tłukły się po głowie wyrzuty i pytania czy można było tego uniknąć. Wiedziała jaki ból sprawiła bliskim, nawet Robertowi. Ale czy nie o to jej właśnie chodziło? Teraz nie potrafiła odpowiedzieć, nie wiedziała, że sprawy tak się skomplikują. Rodzinie na pewno byłoby łatwiej pochować ją od razu niż świadomie podpisywać dokument o jej śmierci, bo przecież na odzyskanie zdrowia czy życia nie było szans. Jak należało postąpić? Żyć dalej w pustce i wszechogarniającej obojętności, chłodzie i bólu? Czy wziąć jedna tabletkę więcej? Przeliczyła się, była może dobra z matematyki ale nie z medycyny i nie zdawała sobie sprawy jak jedna tabletka za mało skomplikuje sprawę tak prostej i bezbolesnej śmierci. To wszystko co usłyszała od doktora nie dawało jej spokoju. Było jak oskarżenie, beznadziejne podsumowanie i zebranie faktów...zastanawiała się jak postąpiłaby gdyby rodzina i mąż nie wydali zgody na odłączenie od respiratora. Czy podjęłaby ostateczną, drugą próbę uśmiercenia się? Teraz nie byłoby to takie łatwe, dziewczyna leżąca w szpitalu była nią samą ale miała inne ciało, stanowiły dwie różne osoby.
Weronika skierowała się do swojego domu, wykorzystując sytuację, że Robert był w szpitalu. Ostatnio gdy tu była zapomniała zabrać ze sobą ważnej rzeczy, mianowicie kajetu, w którym zapisywała swoje wiersze. Myśli zaprzątało cały czas pytanie: co stanie się z nią gdy dziewczyna ze szpitala odejdzie? Czy zginie razem z nią? Zabrawszy notatnik udała się do hotelu. Wynajęła pokój na nazwisko Waltari, takie bowiem widniało w dokumencie tożsamości. Cross było nazwiskiem skrajnego kłamstwa przed lekarzem. To było jej nazwisko panieńskie, teraz jednak nie mogła się już nim posługiwać. Dzień miał się ku końcowi, Weronika stwierdziła, że strasznie zgłodniała i jest zmęczona. Wręcz pada z nóg, za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Noc minęła bardzo źle. Weronika długo nie mogła zasnąć, śnił jej się człowiek, mężczyzna. Znała jego twarz. Był kolegą Roberta, osobą bardzo jej bliską. Dlaczego nie widziała go u Weroniki w szpitalu? Byli przyjaciółmi. Postanowiła go odnaleźć. Nie widziała w tym sensu, on na pewno wiedział o samobójstwie, jednak w tej chwili był ostatnią osobą do której mogła się zwrócić. Tylko co mu powie, historia z siostrą bliźniaczką nie przejdzie. Prawdę, całą prawdę. On na pewno jej uwierzy. Prawdę ale nie wspomni nic o swoich planach.
Na drugi dzień Weronika odnalazła numer telefonu Pawła. Był w dokumentach, tkwił tam nienaruszony. Czuła suchość w gardle, nie wiedziała jak ma mu to wszystko powiedzieć. Zawsze trochę się go krępowała. Był przyjacielem jej męża a jej skrycie się podobał. Powoli wykręciła numer Pawła. W słuchawce sygnał ciągły, telefon był włączony ale nikt nie odbierał. Była wczesna godzina ale nie powinien już spać. Jednak cierpliwość Weroniki została nagrodzona, po chwili ktoś odebrał słuchawkę, odezwał się męski głos. Mężczyzna był pijany, przynajmniej tak to brzmiało. Albo miał po prostu zdrowego kaca.
- Słucham – rozległ się głos dziwnie zrezygnowany i załamany
- Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Pawłem? – Weronice nie chciało się wierzyć, że to ten Paweł, nigdy nie miał takiego głosu.
- Tak a o co chodzi?
- Proszę wybaczyć – zaczęła – ale nie przedstawię się, nie ma to teraz znaczenia. Dzwonię w imieniu pani Weroniki Waltari. Prosiła mnie abym przekazała panu coś bardzo ważnego, czy moglibyśmy się spotkać?
- Słucham!? – w słuchawce dało się słyszeć gniew, smutek i oburzenie – Jak Weronika mogła panią prosić o przekazanie czegokolwiek skoro leży nieprzytomna w szpitalu!? Nic nie rozumiem!
- Proszę wybaczyć to dość skomplikowane, Weronika faktycznie leży w szpitalu. Ale to nie jest rozmowa na telefon. Proszę pozwolić mi z sobą porozmawiać a wszystko panu wyjaśnię.
- Nie chcę rozmawiać o Weronice, nie wiem do czego pani zmierza, ani kim pani jest, ale proszę dać mi spokój! Ta dziewczyna już zdążyła złamać mi serce, nie musi mnie pani pogrążać. Poza tym ona miała męża dlaczego dzwoni pani właśnie do mnie?
- Ponieważ był pan jej jedynym przyjacielem, a nawet więcej, wiem to.
- Nie rozumiem, chyba nie próbuje mi pani wmówić że ona coś do mnie czuła?! Wyszła za mąż to wszystko wyjaśniło, niestety ze skutków tego zdała sobie sprawę za późno. Byliśmy przyjaciółmi to prawda. Jednak dlaczego nie przyszła do mnie wcześniej, zanim zrobiła ten straszny krok?! – mężczyzna zapłakał – Nic nie mówiła...
- Czy pan ją kochał?
- Czy kochałem? Jakie to ma teraz znaczenie, poza tym nie musze się pani tłumaczyć, nawet pani nie znam.
- Zna mnie pan. Ona naprawdę cierpiała, ale nie mogła nic już zrobić, zostało tylko głuche wołanie o pomoc zapisane na kartkach papieru... Jej serce nie prosiło o pomoc, nie pytało dlaczego? A sny niespełnione rozlało na białym papierze.
- Skąd zna pani te słowa...to...
- Tak to ostatni wers z jednego z jej wierszy. Proszę o spotkanie.
- Kiedy i gdzie?
- Dzisiaj, za godzinę, W tej starej kawiarni, w której byliście kiedyś razem. Do zobaczenia
Głucho odłożyła słuchawkę. Była 10.00 rano. W szpitalu na pewno znają już termin eutanazji. Ponownie podniosła słuchawkę i wykręciła numer szpitala. W słuchawce odezwała się pielęgniarka.
- Chciałabym znać termin eutanazji pani Weroniki Waltari.
- Z kim rozmawiam?
- Julia Cross, siostra, moja wizyta została odnotowana wczoraj w dzienniku wizyt, proszę sprawdzić.
- Chwileczkę, tak to pani. Zaraz znajdę dane dotyczące terminu...za trzy dni tak tu jest dokładna data godzina 10.00. Czy chce być pani świadkiem eutanazji siostry?
- Owszem, i jeszcze jedno, proszę dla mnie dowiedzieć się od lekarza termin i godzinę pogrzebu, który ustali po śmierci rodzina. I niech pani nikomu nie mówi że dzwoniłam.
- Dobrze jeżeli uda i się tego dowiedzieć przekażę pani informacje.
- Bardzo byłabym wdzięczna, nie jestem w najlepszych stosunkach z rodziną, bardzo by mi pani pomogła. Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę. Za trzy dni, szybko, nie zostało dużo czasu. O 11.00 musi spotkać się z Pawłem. Poszła wziąć szybki prysznic i włożyła sukienkę, którą po kryjomu zabrała z domu.
Na dworze było chłodno, czarna tiulowa chusta dobrze chroniła głowę, ale przede wszystkim pozwalała pozostać nierozpoznawalną. Całości dokończył skórzany płaszcz i ciemne okulary. Przecież tak po prostu nie może pokazać się Pawłowi. Najpierw trzeba mu trochę wszystko przybliżyć i wyjaśnić.
Czas mijał szybko. Paweł pojawił się koło kawiarenki dość szybko, nawet przed czasem. Nie rozpoznał jej, więc podeszła do niego.
- Dzień dobry, byliśmy umówieni tutaj o 10.00. – powiedziała, jednak bała się że może błyskawicznie rozpoznać w niej Weronikę.
- Dzień dobry, to pani dzwoniła dzisiaj do mnie w sprawie Weroniki?! – odpowiedz była bardziej oskarżeniem niż pytaniem czy zwykłym stwierdzeniem – Czy mógłbym poznać w końcu pani imię? I w ogóle skąd pani wiedziała że to ja?
- Powiedziałam panu że się znamy. To trochę dziwne i skomplikowane...proszę wejdźmy do środka i porozmawiajmy spokojnie.
W kawiarni było prawie pusto. Pod ścianą siedziała para i wesoło o czymś rozprawiała. To podniosło nieco Weronikę na duchu i pomogło pozbierać myśli i nabrać trochę pewności siebie. Zaczęła:
- Pan pewnie myśli że mnie nie zna i wiem że może mi pan nie wierzyć...proszę mówmy sobie na ty. Otóż znamy się i to dobrze...
- Proszę przejść do rzeczy, mieliśmy rozmawiać o Weronice...
- Tak do tego zmierzam. Mam na imię Weronika...
- Nie bardzo rozumiem...!
Rozmowa na chwilę zawisła w powietrzu. Podeszła kelnerka:
- Podać coś? - zapytała
- Tak – odpowiedziała spokojnie Weronika, interwencja kelnerki wydawała się być zbawieniem – poproszę dużą kawę. Czarną bez mleka.
- A dla pana?
- Whisky z lodem. – ta odpowiedz wstrząsnęła Weronikę. Kelnerka z uśmiechem poszła zrealizować zamówienie a dla Weroniki świat na chwilę stracił smak. Przecież ten mężczyzna nigdy tak naprawdę nie pił. Czyżby ta cała tragedia? Czyżby nawet jemu zmarnowała życie?
- Powiedziałam, że mam na imię Weronika. – podjęła – Weronika Straus.
- Pani sobie kpi?! Robi pani z tragedii komedie?...
- Proszę dać mi skończyć...!To ja jestem Weroniką...tak ja wiem że nic nie rozumiesz, że uważasz mnie za idiotkę i to wszystko...sama nie umiem tego wyjaśnić. Nie powinno mnie tu być...chciałam się zabić...połknęłam tabletki...15 tabletek. O jedną za mało... – jej głos zawisł w powietrzu. Paweł nic nie odpowiedział. Dopiero teraz ściągnęła chustkę i okulary.
- Cholera – ryknął – nie możliwe, Boże o co tu chodzi!? Zwariowałem po śmierci Weroniki...
- Ona żyje, tzn. ja żyję...jeszcze.
- Boże to nie logiczne, nie wierzę, musisz być do niej tylko podobna! Dlaczego to robisz?! Dlaczego mnie dręczysz?!
- Uwierz mi to naprawdę ja – podeszła kelnerka i ostrożnie położyła na stole zamówienie – jeżeli chcesz to sprawdzić możemy iść do szpitala. Weronika leży nieprzytomna pod numerem pokoju 15.
- Chcę to sprawdzić i chcę ci wierzyć! Cholera dlaczego wydaje mi się że mówisz prawdę?!
- Bo mnie kochałeś...czy tak nie było? Nie mogłeś tego powiedzieć bo miałam męża. Był twoim przyjacielem...
- Nadal nim jest...
- On mnie zdradza.
- Co? Co ty mówisz! Nie to wszystko to jakiś koszmar...To jest chore.
- Widziałam go z inną. Nie znam jej ani ona mnie. Ale szybko się pocieszył. W końcu nie zdążyłam nawet umrzeć. Co więcej podpisał dokument, moją zgodę na eutanazję – na to Paweł nie był w stanie odpowiedzieć, suchość w gardle nie pozwoliła mu na to – za trzy dni...biologicznie i prawnie umrę – głos jej się załamał. Świadomość o tym ze się umrze była bardziej bolesna niż szybka śmierć – Nie wiem co tu robię, kim jestem, po prostu pewnego dnia obudziłam się koło łóżka Weroniki. Nie jestem duchem z kilku przyczyn: ona żyje, wszyscy mnie widzą , słyszą i mogą dotknąć a poza tym duchów nie ma.
- Widzę ze jesteś realną osobą... ale czy nie ma ratunku? Nie możesz się obudzić, tzn. Weronika, no tzn. ty?
- Rozmawiałam z lekarzem, jako siostra bliźniaczka, powiedział, że Weronika nie obudzi się już nigdy. Prawnie nie ma sensu podtrzymywać jej życia, którego tak naprawdę nie ma. Figuruję jako Beata Raczyńska. Lekarz uwierzył w te bzdury z siostrą. Tylko ty znasz całą prawdę.
- Dlaczego? Nie chciałbym jej znać. Nawet nie wiesz jaki ból sprawiła mi wiadomość o tym co zrobiłaś. Minął miesiąc, rana jest świeża. A ty nagle pojawiasz się nie wiadomo skąd. Tak jakbyś miała dwa wcielenia. Co mam myśleć? Zwariować? Zabić się?
- Nie mów tak! To nie moja wina...
- A moja? To ja się trułem? Dlaczego nie przyszłaś do mnie jak miałaś problem? Dlaczego?
- Jak długo miałam ukrywać swoje uczucia? Cierpieć, nie móc mówić co tak naprawdę między nami było. Przecież wiesz...pamiętasz ten wieczór kiedy byliśmy sami? Ale ja nie mogłam zdradzić Roberta. Tu nie chodziło o chorą miłość. O zasady, sumienie, uczciwość. Byłeś zawsze zbyt blisko, a mi świat walił się na głowę. Między mną a Robertem zawsze było źle. Ostatnio coraz gorzej, przecież i to wiesz. Nie kochał mnie nigdy szczerze, bawił się, miał ładną żonę, traktował jak laleczkę. Nie wiem na pewno , ale tej kobiety nie zna od wczoraj. Mój ruch po prostu utorował mu drogę. Przypuszczam, że liczył ze umrę od razu. Jednak ja skomplikowałam mu sprawę... wzięłam jena tabletkę za mało.
- Nie możesz tak...nie wierzę że byłby do tego zdolny.
- Więc uwierz. Choć pójdziemy do szpitala. Udowodnię Ci, że mówię prawdę. Może ostatnio też go nie kochałam, ale zdrady mu nie wybaczę. - Teraz dopiero Weronika zwróciła uwagę na cierpienie, które malowało się na twarzy siedzącego naprzeciw niej mężczyzny. Poczuła wyrzuty sumienia. Jednak teraz nie mogła już odwrócić czasu. Wszystko toczyło się na przód, pytanie tylko co będzie dalej.
Wstali od stołu. Zapłaciwszy rachunek skierowali się ku wyjściu. Okulary już nie były potrzebne, Paweł znał prawdę. Nie wiedziała tylko czy w nią wierzył, czy udawał pragnąc zapomnieć jak najszybciej o niej i całym zajściu. Wydawał się jednak zaintrygowany sprawą.
W szpitalu panowała cisza. Głucha złowieszcza cisza. Pielęgniarka poznała Weronikę, więc bez zbędnych pytań skierowała odwiedzających pod numer 15. Zaszli od tyłu sali, Weronika obawiała się, że w pokoju ktoś może być. Nie pomyliła się, tylna szyba zdradziła obecność w pokoju Roberta.
- Poczekaj! – powiedziała do Pawła – Robert jest w środku, nie mogę tam wejść. On nie może znać prawdy...
- Dlaczego czy nie powinien? Przecież to on jest Twoim mężem. – słowa były bolesne, brzmiały jak zarzut, chęć odwetu – Przepraszam, nie powinienem mówić tego w tej chwili.
- Nigdy nie powinieneś tego mówić! Może nim był, ale szybko mnie pogrzebał...Nie ważne, wejdź tam sam. Ja tu postoje i poczekam. Twoja wizyta nie wzbudzi żadnych podejrzeń. Powiedz że jesteś sam.
Paweł skierował się niepewnie ku wejściu do pokoju. Przez tylną szybę Weronika oglądała całą sytuację jak film z własnym udziałem, jak kinową premierę. Robert siedział na łóżku, trzymał nieprzytomną dziewczynę za rękę, szeptał cicho jakieś słowa. Weronika tak bardzo chciała to słyszeć. Ten ostatni raz znaleźć się przy nim...tęskniła. Tak tęskniła za nim a zarazem nienawidziła z całego serca. Nie rozumiała swoich uczuć. Nie umiała odpowiedzieć na pytanie kiedy przestała go kochać? Czy w ogóle go kochała? Czy może nadal kocha mimo krzywd jakie jej wyrządził? A może odpowiedzią na pytania tej sfery był Paweł i uczucie jakim go darzyła? Czy mogła kochać ich obojgu? A może jeden jest odzwierciedleniem drugiego? Jej własnych poszukiwań miłości? Prawdziwego wstrząsu Weronika doznała gdy w pokoju stali obaj. Stali obok patrząc sobie w oczy...na łóżku cały czas leżała nieprzytomna dziewczyna. Nie wiedziała o czym rozmawiali. Miny mieli poważne jakby przez moment nić łączącej ich kiedyś przyjaźni zerwała się. W oczach Pawła pojawiły się łzy, Weronika stwierdziła, że w istocie są do siebie bardzo podobni. Jednak na twarzy Roberta nie pojawił się grymas prawdziwego smutku, raczej zmęczenia, znużenia sytuacją. Oczy Pawła błądziły po pokoju jakby w poszukiwaniu ukrytego okna, w którym stała Weronika. Odruchowo cofnęła się w obawie, że wzrok Pawła skieruje uwagę Roberta na tylną szybę. Miała rację...zauważył ją. Jego oczy stały się szerokie ze zdziwienia, odruchowo spojrzał na śpiącą dziewczynę...podniósł się... w panice Weronika rzuciła się korytarzem przed siebie. „Cholera – pomyślała – nie powinnam tu przychodzić tak po prostu. Miejmy nadzieję że pomyśli o zwidach”. Wybiegła na ulicę i błyskawicznie ukryła się za winklem szpitalnego budynku. Teraz pozostało czekać... Po chwili na werandzie szpitala pojawił się Robert. Oglądał się zagubiony wokoło, nie dostrzegł jednak ani śladu Weroniki. Niepewnie odwrócił się przodem do wejścia, w drzwiach pojawił się Paweł. Teraz Weronika wyraźnie słyszała ich głosy:
- Weronika – mówił zdyszany Robert – była tu! Widziałeś ją? To ona...
- Uspokój się – głos Pawła brzmiał stanowczo, starał się zachować zimną krew – Weronika leży w szpitalu, więc jak mogła tu być?! – to co mówił wydawało mu się niepojętą bzdurą. Tak jak fakt że Weronika faktycznie tu była – musiało ci się zdawać. Jesteś przemęczony, idź do domu i prześpij się. Poczujesz się lepiej... Wiem wszyscy za nią tęsknimy, chcielibyśmy aby była tu z nami ale...
- Nie zwariowałem! Widziałem ją! No może faktycznie mi się wydawało. Masz rację lepiej pójdę się przespać.
- Ja też wrócę do domu, teraz wszystkim nam potrzebny jest spokój. Do zobaczenia.
Robert wszedł z powrotem do szpitala, Paweł zaczął oglądać się do o koła. Czyżby i jemu ta mara zniknęła z oczu? Weronika odpowiedziała jakby czytała w jego myślach.
- Nie jestem zjawą, choć... wynośmy się stąd.
Pospieszyli w kierunku domu Pawła.
Nie mieszkał daleko. Jakieś dziesięć minut drogi pieszo od szpitala. Stanęli przed wejściem do domu.
- Nie wiem po co cię odprowadzałam, powinnam pójść do siebie. W zasadzie wszystko sobie powiedzieliśmy.
- Nie powiedzieliśmy sobie wszystkiego – zaprotestował – Nie jesteś nawet ciekawa o czym rozmawiał ze mną Robert?
- Nie wiem czy chce to słyszeć. Poza tym to i tak nic nie zmieni, już postanowiłam.
- Co postanowiłaś?
- Nic takiego... Boże nie wiem co dalej robić ze sobą. Przecież ja wiem co będzie dalej, ale nie wiem czy będę dalej żyła... Nie rozumiem po co mi to drugie życie... A ty wierzysz mi teraz?
- Wejdź na górę, zrobię herbatę i porozmawiamy...
- Nie wiem czy powinnam...
- Co masz do stracenia? Poza tym nie powiedzieliśmy sobie jeszcze wszystkiego.
Weszli na górę. Mieszkanie Pawła było skromne, ale w miarę męskich możliwości uporządkowane. Jednak miejscami było widać że jego właściciel ostatnimi czasy mało uwagi przywiązywał do porządku. Pod stołem leżała pusta wywrócona butelka, w pomieszczeniu wyczuwało się lekki zapach alkoholu. „Pił – pomyślała Weronika – pił przez e mnie i to nie dawno. Matko jak długo to trwa. Dzisiaj był jednak trzeźwy” Z zamyślenia wyrwały Weronikę słowa Pawła:
- Czego się napijesz? Kawa? Herbata? Czy może coś mocniejszego? – na jego delikatnych wargach pojawił się ironiczny uśmiech.
- Nie dziękuję, kawa wystarczy.
Ustawił płytę. Z głośnika wydobyły się czyste, piękne dźwięki muzyki. Muzyki tak lekkiej, że na jej falach można było pofrunąć. To pozwoliło Weronice nieco się odprężyć. Paweł wrócił z kuchni i usiadł naprzeciwko niej. Rytm muzyki, teraz lekki i równy, nadawał atmosferę intymności i mistycyzmu.
- Mówił mi o eutanazji – zaczął, psując panujący nastrój. Jednak po chwili Weronika powróciła do swoich myśli – za trzy dni... słuchasz mnie?
- Tak – odpowiedziała spokojnie nadal patrząc w okno – słucham... – słowa same zniżały się do lekkiego szeptu.
- Nie ma ratunku, ale ty nadal jesteś tutaj...
Oderwała oczy od drzewa stojącego za oknem:
- Więc wierzysz mi?
- Wierzę... i nie umiem uporać się z tym co czuję. Nie zastanawiałaś się...y...może nie jesteś Weroniką...
- Znowu zaczynasz! Nie będę ciągnęła tej historii od początku...
- Nie, nie rozumiesz. Wierzę ci ale nie pomyślałaś że może być jakaś logiczna opcja?
- Niby jaka? Powiedz mi co tu jest logiczne?
- No, że np. jesteś kimś innym, ale wyglądasz jak Weronika i ... straciłaś np. tylko pamięć?
- To odpowiedz mi jakim cudem obudziłam się w jej pokoju ubrana w czarną sukienkę? Nie byłam pacjentką szpitala. A poza tym czy moje cechy, nie tylko wyglądu ale także charakteru, różnią się czymś od tamtej dziewczyny?
- Niestety nie...tzn. nie wiem czy to źle czy dobrze. Wiem tylko jedno... – głos mu się załamał
- Co takiego?
- Że czuję do ciebie to samo co do Weroniki...- cisza świsnęła w powietrzu jak uderzenie bata, czas przestał na moment płynąć, muzyka zawiesiła się lekkimi nutami nadając rytm bicia ich serc. Weronika przełknęła ślinę:
- Co czułeś do Weroniki?
- Nie powiedziałem czułem tylko czuję – na sekundę ich myśli przestały kręcić się wokół tych słów – bo ja zawsze Cię kochałem...i ...wiesz że nie przestałem. Wiadomość o tym co zrobiłaś wywołała we mnie taki ból... nawet nie umiem go opisać. Chciałem umrzeć razem z tobą.
- Jakie to miało dla Ciebie znaczenie, przecież wtedy gdy żyłam normalnie nie mogliśmy... tzn. byłam mężatką i nawet nigdy nie mówiłeś o tym co czujesz. Nawet nie zdradziłeś swojego bólu. Dlaczego mówisz mi o tym teraz?
- Nie mogłem... on naprawdę był moim przyjacielem. Poza tym co by to zmieniło. Przecież nie zostawiłabyś go... Nie mogłem unieszczęśliwić jego, Ciebie i siebie...
- Więc twierdzisz że byłam szczęśliwa? A zabić się chciałam dla zabawy?!
- Nie twierdzę tak...ale przyznasz sama, że go kochasz. A przynajmniej kochałaś.
- Tak było, wyszłam za mąż z miłości. Ale nikt nie wie co tak naprawdę działo się między nami. Zmienił się, ja zawsze byłam trochę inna, szalona, robiłam różne rzeczy...myślałam że kocha mnie taką jaka jestem. Pomyliłam się, on szukał sobie innej, nie tolerował mnie i nie chciał zaakceptować.
- Nie rozumiem jak mężczyzna będący z tobą może chcieć szukać sobie innej...
- Nie mów tak. Wiele razy to słyszałam. Znałam swoją wartość, mówili mi że jestem ładna, ale widać to go zmęczyło. Może szukał kobiety zwyczajnej, która byłaby mu żoną, matką, gospodynią. Ja nigdy taka nie byłam. Miałam swoje cele, ambicje, nie pozwoliłam mu narzucić sobie jego woli. Nie chciałam mieć dzieci... Mój umysł zawsze błądził tam gdzie tak naprawdę dla człowieka takiego jak on nie było miejsca. Bardzo się różniliśmy. Ja uciekałam do innego świata w chwilach smutku... a Robert twierdził że ze mną nie jest wszystko w porządku i że nie mam co robić, wymyślam jakieś bzdury i piszę wiersze. Nigdy nie wiedział co tak naprawdę czułam, co myślałam... Od dawna planowałam skończyć to. Nie patrz tak na mnie, nie jestem wariatką! Zabiłam się bo miałam dość! Dość wszystkiego! Jego ciągle niezadowolonej miny, zarzutów i świadomości, że zdradzi mnie za mojego życia.
- Z tego co wiem to Robert był zawsze chorobliwie o Ciebie zazdrosny...a i powodów mu nie brakowało.
- Sam miał nieczyste sumienie. Reszta po co ja Ci to wszystko teraz mówię... Po wszystkim... Mam nadzieję że będziesz na moim pogrzebie – Weronika wpadła w niepohamowany śmiech
– Przestań, z tobą naprawdę nie jest wszystko w porządku...!
- Może i tak. Przewiduję specjalny pokaz na te uroczystość, niech się wszyscy cieszą z mojej śmierci! Może ostatni to będzie uśmiech na ich twarzach. Wiesz czasami nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, może dobrze że sprawy z ta śmiercią się tak skomplikowały!
- Przestań dziewczyno! Słyszysz! Nie masz dość gnębienia innych?! Czym tak skrzywdzili Cię ludzie że się mścisz?! Czym że zadajesz ból ludziom, którzy Cię kochali?!
- Nieczułością! Wszyscy bez wyjątku są głusi na wołanie o pomoc. Każdy najpierw wysyła sygnały zanim to zrobi...ale wszyscy są zbyt zajęty sobą. Nie jestem pierwszą i nie ostatnią... dobrze wiesz że takich ludzi będzie więcej. Ludzi wrażliwych na piękno, na cierpienie, zbuntowanych przeciwko światu i jego machinom. Ludziom, których nikt nie chce słyszeć.
- Kocham Cię, wierz o tym. Co mogłem zrobić!? Nigdy nie mówiłaś o swoich cierpieniach.
- O tym się nie mówi, to widać. Nie sztuką jest patrzeć lecz widzieć. Ja też coś do Ciebie czułam. Jednak fali uczuć i związanych z tym uczynków nie można cofnąć. Nie zamierzałam jednak godzić się ze swoim losem i czekać na starość niszczącą mnie od środka przez wszystkie lata. Życie jest jak teatr... Na scenie wielkiego teatru tańczą marionetki. Codziennie ten sam akt, w nim kilka scen powtarzanych na okrągło jak cięcie zarysowanej płyty. Ktoś pociąga za sznurki, zmusza martwe nogi do kroków skierowanych w przeciwnym kierunku, przeciw błaganiom konającego już serca. Tylko niektóre lalki są żywe. Wszczynają bunt, rzucają się biegiem przed siebie i schodzą ze sceny z przekonaniem w sercu, że więcej w tym teatrze nie wystąpią. Ja zagram do końca spektaklu, precz odrzucając scenariusz. Pójdę w swoim kierunku, zachłysnę się marzeniem a w skamieniałym sercu znowu ożyje krew.
- Pamiętam ten wiersz, „Akt kolejny, scena kolejna”
- Widzę że dobrze znasz moje wiersze!
- Dlaczego zeszłaś, nie grałaś do końca?
- Nie mogłam, wybacz ale nie mogłam. Ale wiem że ten akt jest jeszcze mój i rozegram go do końca. A co potem nie wiem. Nie ma już marzeń Paweł. Ja nie mogę mieć marzeń. Miesiąc temu podpisałam na siebie wyrok i na tym muszę skończyć.
Dzień miał się ku końcowi. Złote słońce zachodziło za horyzont. Serce Weroniki przepełniała pustka jeszcze większa niż przed próbą samobójstwa. Tak bardzo chciała uciec, schować się gdzieś, swoje nieziszczone marzenia. To co po nich pozostało.
- Musze iść już późno.
- Dokąd? Przecież nie pójdziesz do mieszkania!?
- Nie, wynajęłam pokuj w hotelu. Mam tam trochę rzeczy.
- A co potem? Co zrobisz gdy już będzie po wszystkim?
- Nie wiem nawet co będzie. Teraz pozostało mi czekać...
- Możesz zostać u mnie... tzn. jeżeli oczywiście chcesz!
- Nie powinnam, nie będziesz czuł się dobrze.
- Nie chcę żebyś odeszła, już raz Cię straciłem. Kocham Cię a ty mnie. Dlaczego nie możemy być razem? Może to druga szansa!
- Nie ma drugiej szansy, nie było mi dane być szczęśliwą i nie mogę wymagać tego teraz.
- Moglibyśmy chociaż spróbować...
- Paweł, nas nawet nic nie łączy...
- Uczucie to nic.?!
- Co nazywasz uczuciem? Mówisz że mnie kochasz...ale czy to prawda nigdy się nie dowiem.
- Na razie prócz słów nie mogę nic Ci dać.
- Nie powinieneś. Naprawdę za trzy dni umrę, najpóźniej za pięć mnie pochowają. Jak możesz kochać wyobrażenie kobiety, która nawet nie wie kim jest.
- Wiesz kim jesteś... zresztą to nie ma znaczenia...jesteś i taką cię zawsze ceniłem. Sęk w tym co tak naprawdę ty czujesz do mnie.
- Nie mogę teraz myśleć o takich rzeczach. Wybacz mi ale muszę wszystko przemyśleć. Zbyt dużo i zbyt szybko wszystko się dzieje. Musze iść.
- Zobaczymy się jeszcze?
- Szybciej niż myślisz.
- Powiedz mi tylko... dlaczego mi o tym wszystkim opowiedziałaś?
- Nie wiem, może to błąd...
Wieczór był cichy i dość ciepły, tak jakby zwiastował nadejście czegoś nowego, na pewno ciepłej pogody, może słońca. Weronika nie pamiętała już słońca. Tak dawno nie świeciło jej w twarz. Może teraz cos się zmieni, może Paweł miał rację, dostała drugą szansę.
Następny dzień nie przyniósł żadnych zmian. Z bólem i strachem Weronika oczekiwała tego co miało nastąpić. Nagle w hotelowym pokoju zadzwonił telefon. Każdy pokój miał swój numer więc odebrała słuchawkę.
- Słucham?
- Weronika?
- Paweł? Skąd znasz numer hotelowy pokoju?
- Szukałem i znalazłem.
- Coś się stało?
- Nie tzn. tak...ja chciałbym się z Tobą jak najprędzej spotkać. Nie pozwolę tak po prostu Ci odejść. Nie rozstaniemy się już. Już raz pozwoliłem Ci popełnić błąd...
- Paweł chyba się nie zrozumieliśmy. Powiedziałam Ci że muszę przejść przez to sama, nie możesz mi pomóc.
- Jednak do mnie zadzwoniłaś? Chciałaś się spotkać i porozmawiać. Ja proszę ciebie o to samo.
- Nie wiem... w niczym nam to nie pomorze, wręcz przeciwnie, może pogorszyć sprawę.
- Czy może być coś gorszego od utraconej miłości?
- A czy prawdziwa miłość istnieje? Wszystko to tylko zauroczenie... Dobrze spotkajmy się.
- Tam gdzie ostatnio, za godzinę.
Czy sprzeczności, które narastają w człowieku musza być tak wielkie? Dlaczego życie jest tak trudne, dlaczego inni utrudniają wybory, decyzje, ocenę uczuć? „ Nie wiem czy dobrze robiłam mówiąc wszystko Pawłowi” myślała Weronika „ może trzeba było trzymać język za zębami, wyjechać, o wszystkim zapomnieć. Może moje własne uczucia teraz mnie zdradzą, wydadzą plany, nie pozwolą się uwolnić”. Myśli były puste, odbijały się głośnym echem w zranionej duszy. Tak naprawdę nie mogła uzyskać odpowiedzi na żadne z zadanych sobie pytań. Wydawało się że wszystko dziwnie się skomplikowało. Może by tak wyjechać stąd? Uciec? To było dobre rozwiązanie, ale wszystko zostało już postanowione, a tej decyzji Weronika nie zamierzała zmieniać. Dokona dzieła...a potem ucieknie. Tak daleko stąd.
Czas dłużył się niemiłosiernie. W hotelowym pokoju głośno cykał zegar zawieszony na ścianie. Weronika starała się myśleć o rzeczywistości jak o śnie, z którego z pewnością zaraz się obudzi. Jednak cykający zegarek nie pozwalał zapomnieć o istniejącym stanie rzeczy. Za godzinę miała spotkać się z Pawłem. „Może lepiej nie iść” myślała „ nie wiem co on planuje, ale nie pozwolę zniweczyć mojego planu. Nie teraz. I tak drugi raz życia sobie nie ułożę. Po co ta cała farsa?” Jednak minuty leciały bardzo powoli. Godzina zdawała się wiecznością. Piętnaście minut przed umówioną godziną, Weronika wyszła z domu.
Paweł czekał już na umówionym miejscu. Na jego widok Weronikę nawiedził smutek. Podszedłszy nie wyrzekła ani słowa, ten zaczął mówić:
- Bałem się że nie przyjdziesz.
- Obiecałam więc jestem. Nie rozumiem tylko dlaczego mnie tu ściągnąłeś?
- Mam pewne obawy co do twojego postępowania.
- Oszalałeś?! – oburzona Weronika rzuciła mu ostre spojrzenie – To moja sprawa jak postępuję. To jest moje życie, nie zamierzam więcej z nikim go dzielić! Kiedyś już komuś zaufałam...
- Poczekaj i daj mi dojść do słowa!
- Nie wiem po co w ogóle zgodziłam się spotkać z Tobą!
- Nie wiem co planujesz ale mogę się domyślać. Proszę Cię nie rób głupstw, których potem znów będziesz żałować!
- Ja nigdy nie żałuję! Poza tym nie będzie już takiej potrzeby. A teraz proszę abyś zostawił mnie w spokoju, mieszasz mi tylko w głowie...
- Więc jednak – powiedział z przekonaniem o swoim wpływie na jej reakcje i sposób postępowania.
- Nie widzę takiej potrzeby. Najlepiej jak znikniesz z mojego życia. Żałuję teraz że dobrowolnie powróciłam do Twojego.
- Chcesz zabić, mam rację, chcesz zabić Roberta?
- Nienawidzę was wszystkich! Nigdy się już nie zobaczymy, mam dość ciągłej podejrzliwości, mieszania się w moje sprawy...
- Weronika, proszę wysłuchaj mnie! Kocham Cię! Chcę tylko abyś spróbowała ułożyć życie jeszcze raz od początku! Wiem że mówię to trochę za późno...
- Stanowczo za późno – jednak tego zdania nie skończyła gdyż w tym momencie Paweł znalazł się tuż przy niej i objąwszy ją mocno delikatnie ucałował usta zmieniając rytm intensywności. Zrozpaczona i wybita z chwili próbowała bezskutecznie się uwolnić. On jednak trzymał mocno, a ona ciągle myślała jak wspaniale smakują jego usta. Walcząc z sobą samą w końcu wyswobodziła się z mocnego uścisku Pawła. Załkała bezgłośnie, po czym wyrzekła do niego ostatnie jak jej się wydawało wtedy słowa:
- Zniknij raz na zawsze z mojego życia. Proszę Cię o to i nie wracaj do niego. Wszystko tylko utrudniasz. Rzeczy i tak skomplikowane...
- Sama je komplikujesz! Staram ci się pomóc!
- To bez sensu – powiedziała Weronika po czym wydobywszy swoją dłoń z dłoni Pawła powoli odeszła oddalając się coraz bardziej – Wybacz i zapomnij o mnie...
Mężczyzna stał w zamyśleniu patrząc za oddalającą się od niego kobietą. O czym myślał? Czy gościł w nim smutek, żal, strata, czy może nadzieja?
Noc minęła nie spokojnie. Weronika cały czas zastanawiała się czy postąpiła słusznie odtrącając Pawła, jedyną osobę, która podała jej pomocną dłoń. I jego pocałunek... nie maiła wątpliwości co ten mężczyzna czuł do niej. Jednak jeżeli pozwoli mu się zbliżyć, poniesie klęskę, będzie zmuszona zrezygnować z planów albo po raz wtóry straszliwie go zranić. Chciała jak najprędzej zakończyć całą farsę, uczucie pustki i obojętności mieszało się z bólem, zdradą, poczuciem winy. „Jak to strasznie nic nie czuć” myślała „pragnęłabym kochać drugi raz, nieszczęśliwie, boleśnie, ale napełnić serce uczuciem. Cierpieć i dla tego słodkiego cierpienia żyć, walczyć, czekać i wierzyć nadziei.” Jednak uczucie obojętności było wszem obecne. Być może młoda kobieta, w szpitalu pod numerem 15 w swoich czarnych snach, świecie ograbionym z myśli, czuła teraz więcej niż Weronika. Nie kochała Pawła, zbyt mocno zawiodła się aby oddać pokaleczone serce innemu. Pragnęła go tylko teraz jak nigdy w życiu. Musiała przyznać się do dawno skrywanych uczuć, odczuwała pustkę wręcz fizyczną, ale to było pragnienie ciała, pragnienie ducha wołało o litość o pomoc i wyzwolenie ze złotej klatki obojętności. Nagle na myśl przyszedł jej Robert. Czy jego jeszcze kochała? Czy to uczucie do męża nie pozwalało w sposób duchowy przyjąć innego mężczyzny? Nie, nie było takiej możliwości. Nie mogła kochać kogoś kto tak bardzo ją skrzywdził, komu nawet nie zależało na jej życiu. Wspomnienia powracały falami, jak przez sen czy to na jawie powrócił obraz zatroskanej twarzy matki i jej słowa wypowiedziane drżącym głosem: „ On tego nie zrozumie, po co myśleć o śmierci, niczego go tym nie nauczysz. Może na krótko.” Miała rację, jak zawsze nie myliła się. Co czuła teraz boleśnie odtrącona, rozłączona z córką na zawsze.? Teraz Weronika tęskniła za nią, za jej spojrzeniem, ciepłym uśmiechem. I chociaż nie pozostawały ostatnio w najlepszych stosunkach, matka choć twarda i odporna na życiowe ciosy była opoką, chciała być. Weronika jaj na to nie pozwoliła. Już jako dziecko zamykała się w pokoju słuchając muzyki i wpatrywała się godzinami w sufit albo w okno. Matka nie tolerowała takiego zachowania, łajała ją głośno, sama prawie nigdy się nie załamywała. Wewnątrz, o czym Weronika doskonale wiedziała, bała się życia jak małe, niedoświadczone dziecko. Głowę nosiła zawsze podniesioną a usta silnie zaciśnięte. Ale i to wspomnienie mamy zlewało ciepło a zarazem ból. „Jak bardzo Cię zawiodłam” zaszlochała Weronika, z tymi słowami zasnęła.
Nazajutrz pośpiesznie ubrała się z zamiarem wyruszenia do szpitala. Poszła do łazienki z zamiarem umycia się, spojrzała w lustro. Zobaczyła ładną twarz, zmęczoną i zapuchnięte oczy. Tak musiała w nocy płakać, przez sen. Ale nie pamiętała co jej się śniło, pewnie nic. Nie mogła mieć snów. Umyła się, ubrała i w sumie z pustym żołądkiem wyszła w kierunku szpitala. Tyle rzeczy ostatnio nie dawało jej spokoju, dopiero teraz zorientowała się, że na dziś dzień wyznaczono termin eutanazji. Która jest godzina, 10.15. Zabieg miał odbyć się o 10.00, „spóźniłam się!” zawołała przestraszona. Czym prędzej przyśpieszywszy kroku udała się do szpitala.
W recepcji siedziała ta sama miła pielęgniarka, z którą Weronika rozmawiała po raz pierwszy. Podeszła do zaskoczonej kobiety pytając o Panią Weronikę Waltari.
- Czy przeprowadzono już eutanazję?!
- Proszę poczekać, Pani nazwisko, nie wiem czy powinnam udzielić takiej informacji.
- Byłam tutaj już wcześniej, jestem siostrą pacjentki, Julia Cross!
- Dobrze, proszę się uspokoić... Czy przekazano pani dokładną godzinę zabiegu? Eutanazja już się skończyła, przykro mi nie zdążyła pani.
- Czy rodzina jest jeszcze w środku?
- Z tego co mi wiadomo wszyscy wyszli dziesięć minut temu w strasznym stanie. Może lepiej że pani przy tym nie była.
- A Weronika? Co z nią?
- Ciało zabrano do sali przechowalnej. Łóżko obecnie stoi puste...
- Czy mogę tam pójść i zobaczyć ją ostatni raz?
- Nie będzie pani na pogrzebie? Z tego co wiem rodzina postanowiła wystawić zwłoki w otwartej trumnie. – pielęgniarka spoglądała na Weronikę podejrzliwie, była zbyt spokojna jak na osobę która dopiero co straciła siostrę.
- Rozumiem że szpitalowi znany jest termin pogrzebu?
- Niestety, nie. Wiem że pani prosiła nas o uzyskanie takiej informacji. Jednak okazało się to niemożliwe. Jednak proszę zdobyć adres Domu pogrzebowego, powinni wiedzieć.
- Rozumiem, czy jednak mogłabym zobaczyć zwłoki siostry?
- Proszę mi powiedzieć dlaczego to dla pani takie ważne? – zapytała pielęgniarka zaskoczona
- Nie byłam obecna jak moją siostrę odłączono od respiratora, muszę przekonać się że to ona leży w kostnicy.
- Hmm... nie sądzę aby było to możliwe, jednak proszę poczekać, pomówię z lekarzem.
Pielęgniarka była bardzo miłą osobą, z daleka zawołała lekarza, który szedł w kierunku recepcji. Minę miał nietęgą, co świadczyło, że przed chwilą faktycznie dokonał zabiegu eutanazji. Pielęgniarka pewnie rozmawiała z lekarzem, ten w tym momencie podniósł głowę i spojrzał na Weronikę. Przez chwilę wyglądał jakby faktycznie zobaczył ducha, podobieństwo Weroniki do zmarłej musiało silnie uderzyć. Zadał pośpiesznie pytanie pielęgniarce, cały czas patrząc na stojącą w oddali dziewczynę. Odpowiedziała, jakby odetchnął, jednak z jego twarzy nie zniknął ten wyraz przerażenia. Prawdopodobnie dopiero teraz pielęgniarka zapytała konkretnie o prośbę Weroniki. Lekarz kiwnął głową, spojrzał na dziewczynę po raz ostatni, po czym odwróciwszy się pośpiesznie wyszedł. Pielęgniarka powróciła do oczekującej Weroniki.
- Musze przyznać, że to bardzo interesująca sprawa, nawet doktor Miller był zaskoczony. Jednak zezwolił na zaprowadzenie pani do kostnicy. Mam nadzieję, że jest pani osobą o silnych nerwach, widok nie jest codzienny.
- Proszę się nie martwić, inaczej nie prosiłabym o to.
- Dobrze zaraz przyślę kogoś z obsługi. – pielęgniarka zadzwoniła na numer wewnętrzny łącząc się z obsługą, poprosiła krótko o przysłanie kogoś wolnego do recepcji.
Po pięciu minutach w recepcji zjawił się szczupły mężczyzna w białym fartuchu. Jego twarz była naznaczona, tak naznaczona śmiercią. To co oglądał codziennie odmalowywało się w sposobie jego spojrzenia, zimnym jak dopiero złowiona ryba. Widać mężczyzna żył swoją pracą. Jak godził ją z życiem prywatnym, czy w ogóle je miał? A może jego życie przypominało mieszankę kostniczego chłodu i skrawków rzeczywistości oderwanych, postrzępionych. Nie czuł się chyba lepiej od samej Weroniki. Po krótkiej rozmowie z recepcjonistką poprosił Weronikę aby poszła za nim.
- Czy dobrze się pani czuje? – zapytał głucho i bezdźwięcznie gdy mijali szeroki korytarz zbliżając się do drzwi sali.
- Tak, nic mi nie jest. – mężczyzna nie odpowiedział na to ani słowa. Wbił kod na tablicy szyfrującej i otworzył drzwi. Weronika była wyjątkowo spokojna, nawiedzała ją tylko myśl: jak to jest zobaczyć siebie w kostnicy, na łóżku, wysuwaną sztywno z lodówki. Po plecach przeszedł jej zimny dreszcz.
Weszli do środka. Tutaj było faktycznie zimno, może nie tak jak sobie to wyobrażała, ale zimno.
- Proszę to nałożyć – powiedział mężczyzna podając jej materiałową maseczkę na twarz – i proszę niczego nie dotykać. I jeszcze fartuch – teraz Weronika sama wyglądała jak jeden z pracowników tego przedziwnego miejsca.
Mężczyzna popatrzył na oczekującą dziewczynę, podszedł do stolika i wziąwszy parę grubych rękawic, nałożył je. Ostentacyjnym krokiem ruszył w kierunku szuflad, na które dziewczyna patrzyła z rosnącym zainteresowaniem. Spojrzał jeszcze raz. Tak to pewnie tutaj leżały poukładane zwłoki ludzi jak w szafkach które przypominały szafki na podręczniki w przedszkolu. Na jednej z szuflad była przyklejona kartka: „Weronika Waltari – zgon, eutanazja”, tak głosił napis. Weronice ciepło uderzyło do głowy. Mężczyzna bez zapowiedzi podważył drzwi wielkiej szuflady i jednym zgrabnym ruchem wysunął ją na zewnątrz. Postać była przykryta czystym białym prześcieradłem. Weronika podniosła wysoko głowę, nie czuła strachu ani wstrętu. Czuła się dumna z tego co zrobiła. Czekała niecierpliwie kiedy mężczyzna podniesie prześcieradło. Doczekała się. Podniósł materiał, odsuwając go z bladej twarzy osoby pod nim leżącej. Jednak to nie była Weronika. Na łóżku leżała kobieta w średnim wieku. Miała oczy zamknięte, jednak twarz bladą, usta sine, jakby rozwarte w upiornym uśmiechu.
- To nie możliwe! – krzyknęła zdławionym głosem Weronika, mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony – To nie jest moja siostra! To jakaś pomyłka!
- Proszę się uspokoić. Na pewno pomyłka się wyjaśni... – ujął Weronikę za ramię próbując wyprowadzić ją z kostnicy.
- Proszę sprawdzić jeszcze raz! To nie jest Weronika Waltari, to nie moja siostra! Była identyczna jak ja, jesteśmy bliźniaczkami!
- Proszę nie krzyczeć i wyjść z tego pomieszczenia. Robi pani za dużo hałasu, pani...
- Proszę chociaż sprawdzić – mówiła już spokojniej przez zaciśnięte zęby – zwłoki tak po prostu nie znikają! Godzinę temu odbyła się eutanazja, gdzie są zwłoki!?
- Być może ich jeszcze nie przywieziono – zimny ton był denerwujący
- Na szufladzie jest kartka...
- Żegnam panią. – powiedział po czym na siłę wypchnął Weronikę z sali zatrzaskując za nią drzwi. Próbowała walić pięściami w stalowe drzwi, jednak te pozostały zamknięte. Czuła jak łzy napływają jej do oczu i pieką.
Szybkim, chwiejnym z wrażenia krokiem udała się do recepcji. Łzy ciurkiem spływały jej po policzkach. W głowie kręciło się jak na karuzeli, do uszu dobiegała tylko połowa dźwięków zasłyszanych w pustym korytarzu szpitala. Nawet dopiero po chwili zorientowała się że znajduje się w poczekalni, a pielęgniarka z recepcji usilnie stara się ją uspokoić.
- Zabrali zwłoki – rzekła cichutko Weronika – nie ma jej tam.
- Proszę powiedzieć co się stało! – pielęgniarka mówiła głośno i wyraźnie
- W kostnicy, nie ma zwłok mojej siostry, zniknęły.
- To niemożliwe, może nastąpiła pomyłka...
- Ten mężczyzna wypchnął mnie z kostnicy, nie chciał sprawdzić...
- Proszę pójść do domu i odpocząć. Zawiadomimy panią gdy wszystko się wyjaśni – kobieta wyraźnie nie dowierzała, zrzucając istniejący stan rzeczy na szok jaki mogła przeżyć Weronika po rozpoznaniu zwłok osoby bliskiej.
- Proszę nie brać mnie za wariatkę! Na miejscu mojej siostry była inna kobieta, nie znam jej.
- Dobrze, tylko proszę się uspokoić. Zrobię co w mojej mocy aby wyjaśnić sytuację. Zaraz porozmawiam z lekarzem. Jednak naprawdę nie dobrze aby pani tutaj była. Jeżeli zwłoki faktycznie zniknęły, wszystko przewróci się do góry nogami, pani obecność jest tutaj zbędna i będzie przeszkadzać. – dopiero te trzeźwe słowa dotarły do Weroniki
- Dobrze pójdę teraz, ale proszę mi obiecać, że wszystko mi pani przekaże, zadzwonię na pewno.
- Przekażę pani, ja teraz udam się do doktora Millera, on ostatnio prowadził stan pani Weroniki. Proszę się nie denerwować. Wszystko się wyjaśni.
Weronika wyszła na zewnątrz, drzwi szpitala zamknęły się za nią z trzaskiem. W twarz uderzył ją podmuch silnego, zimnego wiatru, włosy rozwiały się na wszystkie strony. Łzy zdążyły wyschnąć. Otarła oczy rozmazując makijaż, na ramionach czuła ogromny ciężar. Pytania mieszały się z przerażeniem: gdzie podziały się zwłoki, dlaczego facet z kostnicy tak ją potraktował? To było zbyt wiele jak na jeden dzień. Postanowiła udać się do hotelu, wziąć gorącą kąpiel i odpocząć. Tak, porządnie się wyspać.
Gorąca woda lała się do wanny głośnym strumieniem. W łazience pachniało lawendą i kadzidłami indyjskimi. Tak, w tej chwili to była jedyna przyjemność, zanurzyć obolałe ciało i opłukać skołatane myśli w tej gorącej wodzie. Zapach kadzideł odurzał, przywodził na myśl dziwne doznania, coś czego tak dawno nie czuła. Postanowiła nie myśleć dużo i od razu położyć się spać. Okazało się to dużo trudniejsze niż pierwotnie przypuszczała. Obrazy mieszały się i powracały, odczuwała dziwny ból. Coś nie pozwalało jej zasnąć. Postanowiła napić się kawy, co prawda to nie pomaga w zasypianiu ale uspokaja.
Z filiżanki unosił się cudowny aromat, wypełnił całą sypialnię. Nagle zadzwonił hotelowy dzwonek. Weronika podniosła słuchawkę, w której kobieta mówiła zaspanym głosem, dochodziła godzina 23.00:
- Przepraszam, ale jakiś pan, mówi, że jest umówiony. Czy wpuścić?
- Przedstawił się?
- Pan Paweł...
- Niech wejdzie na górę – powiedziała szybko i podziękowała za informację.
Paweł wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Weronika posłała mu namiętne, pełne elektryzujących błysków spojrzenie. Bicie serc zagłuszała muzyka dobiegająca z głośników. W powietrzu wyczuwało się magiczną aurę dźwięków. Kobieta zmysłowym głosem wypowiadała raz po raz słowo, słowo odbijające się echem od ścian zapełnionego pokoju. „Extasy” brzmiało jak wezwanie wypowiadane w transie wielkiego uniesienia. W pokoju panował półmrok, jedna lampka zawieszona na ścianie wypełniała pomieszczenie ciepłym blaskiem. Bez słowa podszedł do niej i czule pocałował jej usta.
- Kocham Cię - rzekł najciszej jak potrafił prosto do jej ucha
- Ja również cię kocham - odpowiedziała, jednak wogóle jakby siebie nie słyszała. Paweł tulił ją mocno do piersi, ułożyła głowę w zagłębieniu jego ramienia. Nadal nie mógł w to uwierzyć. W to, że kobieta którą kochał, a która jeszcze niespełna kilka dni temu była dla niego zimna jak lodowa księżniczka oraz odległa, teraz była tak blisko obok niego. W myślach modlił się aby to nie był sen. Kolejny sen.
- Mógłbyś coś dla mnie zrobić? – zapytała z nienacka
- Co takiego? – zapytał sennie, całując ją w czoło i ciepło się przy tym uśmiechając.
- Potrzebuję pewnej informacji... to znaczy... na pewno wiesz że dzisiaj odłączono mnie od
respiratora i... chciałabym wiedzieć gdzie i kiedy odbędzie się pogrzeb.
- Po co chcesz być na swoim pogrzebie? Wiem że dzisiaj dokonano eutanazji, jednak nie pozwolono mi być przy tym. Mogła pozostać tylko rodzina. Ale byłem tam rano, przed zabiegiem... i... jakoś wydawało mi się to takie dziwne, kobieta na łóżku wyglądała tak słodko i niewinnie. Podobieństwo między wami było tak uderzające, że nie mogłem powstrzymać łez.
- Paweł, nie o to pytałam. Nie chcę słuchać już o podobieństwach, tamta ja nie istnieję. Bałam się nieznanego, bałam się co będzie, gdy ona umrze. Ale teraz wiem, ona nie żyje już na pewno a ja tak...
- Dla mnie tylko to się liczy.
- Ale jest jeszcze coś... byłam w kostnicy...
- Co?!
- Poczekaj, daj mi skończyć. Byłam w kostnicy szpitala, chciałam zobaczyć czy na pewno nie żyję, znaczy no ona, ta druga Weronika...
- I co? Przekonałaś się że to nie żarty? – pytanie brzmiało oskarżycielsko
- Nie przekonałam się. Ktoś jeszcze bardziej sobie zakpił. Zwłoki zniknęły, na moim miejscu leżała całkiem inna kobieta.
- Przecież to niemożliwe! Zwłoki zawsze leżą w szpitalu, do przebadania i w razie problemów z prokuraturą, tym bardziej w przypadku eutanazji.
- Przecież nie żartuję! Nie było ich! Mężczyzna, który miał mi je pokazać dziwnie zareagował gdy poprosiłam o sprawdzenie, że być może to pomyłka, zamieniono karty lub coś w tym rodzaju. Nie chciał mnie słuchać i prawie na siłę wypchnął mnie za drzwi, zatrzaskując mi je przed nosem.
- Cholera i co teraz?!
- Pielęgniarka obiecała sprawdzić co się stało. Muszę się tego dowiedzieć. Jeszcze lepiej, bo nie podano lekarzowi daty pogrzebu. Ponoć w zakładzie pogrzebowym wiedzą, ale ja nawet nie znam adresu. Chciałabym abyś się tego dowiedział.
- Nie muszę się tego dowiadywać. Robert powiedział mi kiedy odbędzie się pogrzeb. Postanowili nie czekać długo. Miałem ci tego nie mówić, bo doprawdy nie rozumiem dlaczego chcesz na nim być. Ale powiem ci, pogrzeb odbędzie się jutro o godzinie 13.00.
- Jutro?! Cholera! Dlaczego tak szybko?
- Nie wiem, tak zadecydowała rodzina...
- Jak mnie pochowają? Mieli założyć mi ślubna suknię...
- Tak też pewnie będzie, biała suknia i czerwona róża w dłoni. Nie mówmy już o tym, nie teraz – poprosił mocno tuląc ją do siebie.
- Zastanawiam się tylko gdzie podziały się zwłoki, jeżeli nie ma ich w lodówkach, to gdzie są?
- Może ze względu na szybszy pogrzeb przeniesiono je do domu pogrzebowego. Mają w sumie jedną noc.
- Choć – powiedziała Weronika – nie mamy dużo czasu...
- Na co jest środek nocy, Na co chcesz mieć czas?
- Na nic. Znasz nazwę domu pogrzebowego?
- Tak, o ile dobrze pamiętam to „Black World”.
- Dobrze. Powinieneś już iść Paweł.
- O co chodzi? Dopiero przyszedłem. Jeszcze przed chwilą mówiłaś, że mnie kochasz, byłaś mi całkowicie oddana...
- To było przed chwilą, idź już proszę...
- Teraz znowu jesteś zimna jak lodowa Królewna. Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał – Wpuściłaś mnie tylko po to, żeby uzyskać potrzebne ci informacje? – dziewczyna wymierzyła mu siarczysty policzek, po jej twarzy spływały strużki łez. Paweł próbował przytulić ją do siebie, jednak ona nie pozwalała na to:
- Wynoś się! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Wyjdź stąd i zniknij z mojego życia. – dłonie zacisnęła w pięści, stała dumna i wyprostowana. Po twarzy nadal spływały łzy, Paweł patrzył na jej cudowną twarz, twarz mokrą od łez, oczy, które widziały świat inaczej, patrzyły pusto na niego nie wyrażając już tych uczuć, które widział jeszcze przed chwilą. Obrócił się chcąc powiedzieć coś jeszcze, jednak wyszedł zamykając z trzaskiem drzwi pokoju.
Weronika żałowała, że pozwoliła unieść się emocjom, nie, nie mogła go kochać, wiedział że jej nie wolno. I tak znienawidziłby ją po tym co zamierza zrobić.
Szła powoli prawie ciągnąc za sobą nogi. Łzy utrudniały widoczność, na dworze było zimno. Mrok okrywał miasto czarną, ciężką zasłoną, dwie przecznice dalej znajdował się dom pogrzebowy „Black World”. Czarny płaszcz zlewał szczupłą sylwetkę Weroniki z nocą koloru smoły. Drzwi były zamknięte. O godzinie 3.00 można było się tego spodziewać. Mimo woli zajrzała pod wycieraczkę, jakby nakazał jej to jakiś oddalony głos. Tak, pod wycieraczką ukryty był kluczyk. Z drżącymi dłońmi Weronika podniosła klucz i włożywszy do zamka przekręciła. Drzwi otworzyły się cichutko, w środku panował mrok. Po lewej stronie na ścianie znajdował się włącznik światła, na szczęście działał. Obok Weronika zauważyła dekoder alarmu. „Cholera”, zaklęła. Miała trzydzieści sekund na jego wyłączenie. Drżąc coraz bardziej podeszła do wyłącznika i ze zdziwieniem spostrzegła że alarm nie jest włączony. Albo właściciel zapomniał, albo...ktoś go wyłączył wcześniej. Mimo woli nerwowo obejrzała się dookoła. W pomieszczeniu nikogo nie było, stały tam tylko poukładane w rzędach trumny różnych wielkości i kolorów. Pokój wypełniony był otwartymi skrzyniami, po drugiej stronie między dwoma rzędami drewnianych skrzyń widniały drzwi. Weronika weidziała, że to pewnie tam przechowują zwłoki zmarłych w ostatnią noc, ruszyła w kierunku drzwi. Były otwarte, w pomieszczeniu paliło się zagatkowe, przytłumione światło. Pod ścianą stały dwie otwarte trumny, jedna po lewej, druga po prawej stronie. Weronika ostrożnie weszła do pokoju, już wiedziała, zadrżała na całym ciele. W jednej z trumien spoczywała ona, Weronika Waltari, w drugiej leżały złożone zwłoki mężczyzny, młodego chłopaka. Mimo woli, nie czując strachu tylko dziwne ciepło i żal zbliżyła się do trumny chłopaka. Był piękny, tak piękny, że aż łzy napłynęły jej do oczu. Twarz miał blądą, kredowo-białą, jednak usta pozostały dziwnie żywe, malinowe, o zmysłowym kroju. Ciemne włosy średniej długości odbijały się od bieli poduszki, był wysoki i szczupły. "Dlaczego już nic nie czujesz?" pytała w myślach dziewczyna "dlaczego jesteś tak odległy, gdzie są twoje myśli, dokąd uleciały, kto je znał?" Nachyliła się aby dotknąć aksamitnych, malinowych ust, były twardsze w dotyku niż sie spodziewała, jednak tak delikatne, że zapragnęła je całować, mięsiste i pełne. Pewnie gdyby były żywe odwarzyłaby się. Pewnie jego uśmiech był ciepły i zmysłowy. A oczy? Zamknięte oczy, jaki mogły mieć kolor? "Zielone" pomyślała uśmiechając się do martwego ciała tego Erosa. Zastanawiała się jak mógł mieć na imię, jak umarł i wtedy zobaczyła prawdę, która wydała się przerażająco naturalna, zbyt rzeczywista. Na szyi chłopaka widniała gruba, sina, podeszła krwią pręga, opasująca smukłą szyję tuż pod brodą. Odpowiedz przyszła jak błyskawica: samobójstwo, pewnie się powiesił. Zrobiło jej się tak niewymownie smutno, cóż mogło trapić tak piękne, słodkie lico? On jednak nie mógł jej odpowiedzieć, wiedziała że to pozostanie jego tajemnicą, która zginęła wraz z nim, tak samo jak kobieta, w drugiej trumnie nosiła ciężar własnej śmierci, własnego bólu. Odwróciła głowę nie mogąc dłużej patrzeć na twarz mężczyzny, na której wyczytała dopiero teraz, jak pod natchnieniem nagłym, rozpacz, graniczącą z szaleństwem. Ale on był teraz tak spokojny... Podeszła do drugiej trumny i zajrzała do środka. Zobaczyła jakby swoje odbicie, jakby zerknęła w lustro tamtego dnia, gdy wychodziła za mąż. Machoniowe włosy rozsypane kaskadą loków na poduszce, zamknięte oczy, powieki miały kolor błękitny. Twarz blada, porcelanowa, tak naturalna, tak żywa, skóra na odsłoniętych ramionach wciąż lekko opalona, delikatna. Tylko usta były bezbarwne, jakby straciły kolor, jakby ktoś scałował w pośpiechu starannie zrobiony makijaż. Ta twarz nie wyrażała żadnych uczuć, tylko rezygnację, obojętność, może nawet serce było wypalone... "To przecież ja" załkała cicho Weronika, łzy strumieniami popłyneły jej po twarzy. Przez zamglony obraz wpatrywała się w postać w białej ślubnej sukni. Nachyliła się i płacząc jak najciszej w tej chwili potrafiła ucałowała beznamiętne usta, jej łzy popłynęły po porcelanowej twarzy jej martwej "siostry", drugiego wcielenia, teraz naznaczonego śmiercią. Powoli zdjęła płaszcz i czarną sukienkę, którą miała na sobie. Przewiesiła ją przez wieko otwartej trumny i zaczęła rozbierać zwłoki. Wsunęła dłonie pod plecy martwej i delikatnym ruchem rozpieła zamek gorsetu sukni. Ciało nie było już sztywne, to Weronikę nieco zaskoczył. Było miękkie i bezwładne jakby postać dziewczyny spoczęła w słodkim, błogim śnie. Ostrożnie rozpieła zamek długiej bialej spódnicy i ściągnęła ją najdelikatniej jak potrafiła, jakby bała się że dziewczyna zaraz się obudzi, jakby nie chciała niczym przerwac tego błogiego snu nieświadomości. Tak samo zsunęła gorset. Ciało martwej Weroniki było aksamitne w dotyku i nadal delikatnie brązowe. Miało identyczny kolor i odcień jak skóra tej żywej. Ubrała się spowrotem. Jednak nie w czarną suknię, tylko w białą ślubną. Zapięła spódnicę, podszytą chalką, potem starannie zamek gorsetu. Teraz pozostałao tylko ubrać zwłoki. naciągnęła czarną sukienkę przez głowę zmarłej, odchylając ją w przód do pozycji siędzącej. W oczach pojawiła jej się martwa lalka, dopiero teraz lodowaty dreszcz przeszył serce paraliżując na chwilę dłonie. Zwłoki wypadły jej z rąk i dziewczyna bezwładnie upadła spowrotem do pozycji leżącej uderzając głową w miękką, różową poduszkę. W tym momencie, który Weronika z przerażeniem uchwyciła, dziewczyna w trumnie otworzyła oczy. Zimne, zielone oczy wpatrzyły się prosto w jej twarz, odruchowo z krzykiem cofnęła się, poczuła silne ukucie w klatce piersiowej, chwyciła się za serce. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy. Oczy martwej znów były zamknięte, leżała nieruchomo jak przedtem. Serce Weroniki tłukło jak oszalałe, ręcę drżały, nogi miała miękkie jak z waty. Widocznie to pod wpływem uderzenia oczy trupa otworzyły się po czym znowu zamkneły. Weronika długo nie mogła się uspokoić, patrzyła teraz na siebie z mniejszym zaufaniem... i ten ból w klatce piersiowej. Przez chwile myślała, że umiera, świat zawirował dookoła. Wygładziła starannie białą suknię prbójąc uspokoić nerwy. Odwróciła się popatrzyła jeszcze raz na słodką twarz zmarłego młodzieńca. To był trup, a jednak jego widok, tych malinowych ust uspokajał ją, tak jakby w pomieszczeniu był jeszcze ktoś żywy, ktoś kto nie zrobi jej krzywdy. "Więc śmierć też może być piękna, piękna i spokojna" pomyślała, wzięła głeboki oddech i skończyła ubierać kobietę w trumnie.
Wszystko było gotowe. Pozostało jeszcze przeczekać czas do 13.00 godziny tego dnia, kiedy zwłoki zostaną wystawione w kapliczce cmentarnej. Nagle z zamyślenia wyrwał ja hałas. jakby ktos otwierał drzwi wejściowe, nikt jednak nie wkładał klucza do zamka. Weronika wpadła w panikę, nie było gdzie się ukryć, kto to mógł być? Może właściciel, jednak o tej porze, to raczej nie możliwe. Druga możliwość, że ktoś ją śledził była jeszcze bardziej przerażająca. W końcu alarm był wyłączony, więc... kto znał kod alarmu? Nie było czasu na myślenie, było za późno, drzwi pokoju w którym się znajdowała powoli uchylały się... do pomieszcenia wszedł wysoki szczupły mężczyzna. Weronika drżała z przerażenia, on jednak zdawał się nie byś wogóle zaskoczony jej widokiem. To ten sam mężczyzna, który w szpitalu miał jej pokazać zwłoki w kostnicy! pierwszy raz Weronika ujżała uśmiech na tej zimnej, prawie trupiej twarzy. Z przerażenia nie mogłą wydobyć z iebie głosu, on widząc jej determinajcję odezwał się pierwszy:
- Witam pani Weroniko - jego usta jeszcze bardziej rozszeżyły się w upiornym uśmiechu - spodziewałem się tutaj panią zastać.
- Przepraszam za najście - odzyskała mowę - wiem że to wygląda na włamanie... jeżeli to pański zakład, proszę zapomnieć ż etutaj byłam, nic nie zginęło...
- Proszę wybaczyć, ale chyba się nie rozumiemy. Nie jestem właścicielem zakładu. Przyszedłem pomóc pani w dokonaniu dzieła.
- Kim pan jest? To pan w kostnicy szpitalnej miał pokazać mi zwłoki siostry...
- Nie oszukujmy się, obydwoje dobrze wiemy kim pani jest , pani Weroniko. To pani lezy w trumnie a nie pani siostra, pani nie ma siostry.
- To prawda - zaskoczona Weronika próbowała zachować zimną krew - jednak skąd pan to wie?
- To w tej chwili nie ma znaczenia, jest na świecie wiele ludzi, którzy wiedzą więcej niż przeciętny człowiek. Ale to nie ważne, prosze iść ze mną.
- Dokąd?!
- Przecież nie może pani tutaj pozostać do pogrzebu. Rano przyjdzie właściciel, chyba nie chce pani aby ja tu zobaczył.
- Gdzie mam się udać?
- Z tyłu kaplicy jest pokoik, od dawna nie zamieszkany. Kiedyś mieszkał tam stróż, w tej chwili pokój stoi pusty.
- Skąd mam wiedzieć że mogę panu zaufać, już raz wypchnął mnie pan na siłę z kostnicy bez udzielenia odpowiedzi na moje pytania. Teraz pojawia się apn niewiadomo skąd i mówi że wie o mnie wszystko.
- Chyba nie ma pani nic do stracenia jak mi się wydaje. Sama w środku nocy w zakładzie pogrzebowym...
- Dobrze, prosze mnie tam zaprowadzić. - rzekła krótko i rzeczowo Weronika, serce jednak ściskał jej lodowaty strach.
- Proszę się ubrać, zimno na dworze...
Wyszedwszy z Domu Pogrzebowego skierowali się w stronę cmentarza. Brama była zmknięta, jednak mężczyzna ze szpitala posiadał pęk kluczy, w którym znalazł jeden pasujący do kłudki zawieszonej na bramie. Otworzył bramę i weszli na teren cmentarza. Było całkiem ciemno, biała suknia Weroniki rzucała w ciemności dziwny blask sprowokowany swiatłem księżyca. Miasto zmarłych milczało... groby stały poustawiane w rzędach jak domy śpiącego osiedla. Gdzieniegdzie paliły się znicze, te natomiast przypominały zapalone światła martwych okien. wszystko miniaturowe, zbyt nierzeczywiste, jak z filmu fantasy. Nawet wiatr grał między tymi zagatkowymi domami dziwna melodię, pełną smutku i melancholii. Na środku milczącego miasta stała kapliczka. Teraz w tą noc, między tymi miniaturowymi domami w krztałcie krzyży, i wśród swojej czerni, przypominała Weronice gotycką budowle. Zamek rodem ze średniowiecznych opowieści. To miejsce otaczała dziwna aura tajemniczości, ona sama czuła się jak Biała Dama, która po dwudziestoletnim śnie zeszła z obrazu prespacerować się po swojej martwej posiadłości. Wiatr miarowo rozwiewał jej włosy na wszystkie strony.
- Jesteśmy na miejscu. Prosze iść za mną zaprowadzę panią do pokoiku. Nikt tam nie będzie zaglądał.
Weszli po schodkach do małego pomieszczenia z tyłu kapliczki.
- Zostawiam Panią sama Weroniko. Mam nadzieję, że się pani nie boi. Aha i proszę to wziąc...
- Co to jest? - Weronika wzięła do ręki długi zawinięty w białą chustke przedmiot
- Zapomniała pani tego zabrac ze sobą. Jeżeli pani nie wierzy proszę sprawdzić torebkę. Ale sadzę że bez tego pani plany się nie powiodą.
Powoli odwinęła materiał, w dłoni trzymała długi, zagięty, ostro zakończony sztylet. Podniosła głowę chcąc powiedzieć coś jeszcze jednak mężczyzny juz tam nie było. Bez żadnego szmeru, jakby rozpłynął się w powietrzu. Pozostała cisza... i muzyka wiatru... i obraz umarłego miasta z małymi domami w kształcie krzyży. I ten zagatkowy zamek jak z gotyckich opowieści. Lodowa obrecz ścisnęła serce dziewczyny. Teraz naprwdę była sama, naokoło panowała ciemność, w zasadzie na dworze robiło się szaro co powodowało że świat wydawał się jeszce bardziej przerażający, martwy i pusty. Odpychając wszelkimi siłami złe myśli powoli weszła do wskazanego pokoiku. W pomieaszczeniu panował całkowity mrok. Z drżącymi dłońmi odnalazła włącznik światła na ścianie. Nie działał. Weronika powoli zaczęła wpadac w panikę, "co teraz" myślała. Nie miała przy sobie zapałek aby oświetlić mrok, nie była w stanie zrobić kroku. Strach paraliżował całe ciało, czuła się jakby utkwiła w gęstej smole, nie mogła się ruszyć. Ciemność w pokoju była nie naturalnie przerażająca, pochłaniała myśli i uczucia. Weronika obejżała się chcąc uciec stąd jak najdalej, zrobiła krok w tył, jednak nagle uświadomiła sobie, że nie może się wycofać, musi przezwycięzyć strach. Musi się dokonać! Przeczesała wzrokiem rzędy grobów, jakby szukając w nich odpowiedzi, wiatr zadął przeraźliwie, zacisnęła mocniej płaszcz na ramionach. Przed oczami mignęło jej jedno ze świateł ze zniczy na grobach. Tak, to było rozwiązanie. Pójdzie na grób i pożyczy jeden ze zniczy aby oświetlić mały pokoik. Ostrożnie zmknęła drzwi i lekko drżąc ruszyła ścieżką do najbliższego grobu na którym paliła się lampka. Pewnie była jeszce bardziej przerażjącym widokiem dla innych niż sama się bała.
Płyta nagrobna była świerza, niedawno położona, pomnik również widocznie dopiero postawiono. Z za czerwonej szyby znicz rzucał ostre, żóto-czerwone światło na nagrobną płytę i pomnik, oświetlał napis. "Jarosław Kawicz, zmarły dnia...", w głowie Weroniki przeleciało setki myśli, umysł usilnie próbował odczytać napis, zidentyfikować go, znała to imię, słyszała to nazwisko. Czy okrutny los znów rzucił ją w ramiona rozpaczy, która i tak zawładnęła jej sercem? To tego chłopaka straciła dwa lata temu, to ten Jarosław, będący jej najlepszym przyjacielem, pierwszą w życiu miłością odebrał sobie życie. Tak, jak przez mgłę, potem coraz wyraźniej zaczęły powracać wspomnienia. Wielka miłość, potem przyjaźń i ten cios, Jarek zabił się w tamten deszczowy wtorek. A potem już tylko rozpacz, strach, rozsypane myśli i nieudane próby ułożenia sobie życia. Kolejna łza pocichutku spłynęła po policzku. Coś z czym walczyła dwa lata temu, rana, która juz się zagoiła pulsując otwarła się spowrotem, ale tylko na chwilę, aby zalać ciało i umysł duszącą falą cierpienia. Pamiętała jak straciła ważną dla siebie osobę, często w chwilach smutku przychodziła tutaj na ten grób szukając pocieszenia wśród milczących mieszkańców miasta zmarłych. Pytając wiele razy dlaczego odszedł, dlaczego uciekł od świata, rzeczywistości? Teraz sama znała odpowiedź na te pytania. Jednak zobaczywszy ten napis i miejsce z którego chciała wziąc znicz, dopiero teraz sobie to uświadomiła. Czy to zbieg okoliczności? Chciała dołączyć do niego, po dwóch latach nieudanego życia, wypełnionego pustką i łzamy bezsilności. Jednak coś się nie powiodło. Plan, który miał okazać się tak prosty zawiódł. Teraz został plan B, jedyny ratunek dla chorego umysłu. "Tobie się udało" wyszeptała "zostawiłeś po sobie tylko cierpienie, bo uciekłeś i już nikt cię nie dogoni". Białe kwiaty na mogile powiewały lekko na wietrze, szmer ucichł. Ocierając łzy wierzchem dłoni, Weronika podniosła lampkę i ruszyła spowrotem w strone pokoiku w kapliczce. Myśli zdąrzyły się miarowo uspokoić, światło dodawało otuchy nawet w tym upiornym miejscu.
Niewielki znicz słabo oświetlał mały pokoik. Pomieszczenie było przytulne chociaż praktycznie całkowicie puste. Pod ścianą stał regał na którym rzędami stały poukładane stare książki. Obok stało małe łózko, bez pościeli. Weronika zamknęła drzwi do pokoju i ustawiła świecznik na podłodze koło łóżka. Która mogła być godzina? Na dworze światało, do pomieszczenia wpadały szare przebłyski dnia, wzięła pierwszą lepszą książkę z półki. To były cytaty, gruby zeszyt pełen różnych cytatów. Ktoś widocznie skwapliwie zapisywał myśli innych ludzi. Aby przyśpieszyć czas Weronika zaczęła przeglądać zeszyt, po drugiej stronie ściany zawieszone było stare lustro. Wyjęła z torebki grzebień i powoli zaczęła rozczesywać ciemne lekko kręcone włosy, rozsypane teras wszędzie wokół twarzy.
"Aby pokochać jakąś rzecz, wystarczy sobie powiedzieć, że można ją utracić". Gilbert Keith Chesterton - napisane było na poczatku. Kolejny cytat głosił: "Bez miłości każde życie jest jedynie udawaniem i mijaniem". Krzysztof Myszkowski - przewróciła kartkę i następną, następną. Kolejny cytat był dłuższy, w formie wiersza. Weronika ze zdziwienia wytrzeszczyła oczy :" Już nie mogę pisać z rozpaczy, za wiele jej było, zbyt wiele wciąż sie przewija przez kruche małe życie. To zapomnienie, to wspomnienia, i każde z nich takie same. Każda łza na kartce papieru odbiciem jest poprzedniej, następnej zapowiedzią. Tak naprawdę smutek nigdy się nie kończy. Więc nie ma sensu więcej o nim pisać. zamykam życie jak stara księgę. Jeszcze unosi sie zapach kurzu w powietrzu." Weronika Waltari. To był jej wiersz, tak to przecież ona go napisała. gruby zeszyt wysmyknął się z dłoni, ześlizgnął z pustego łóżka i z trzaskiem upadł na ziemię. Tego było za wiele. Kto mógł znać ten wiersz? Był ostatnim którym Weronika zamykała tomik. Ten jednak nigdy nie pojawił się u wydawcy, nigdy nie ukazał się w księgarni. Miała wrażenie, że świat kręci się sto razy szybciej niż powinien. Zamknęła oczy chcąc uspokoić i tak skołatane już nerwy. Oczy piekły, czuła mdłości i zawroty głowy, była zmęczona i senna. Nie mogła jednak spać. Bała się że zaśnie i i przeoczy moment pogrzebu. Emocje przeżyte w nocy dopiero teraz powoli zaczęły opadać, jednak miała przygotować się na coś gorszego. Czy umiała podjąć się zadania, które przed sobą postawiła? Nie czuła żadnych związanych z tym emocji, oprócz bólu, rozczarowania i pustki wypełniającej serce. Pustki tak wielkiej, że nawet mężczyzna, który chciał poświęcić dla niej życie nie mógł jej wypełnić. Szczęście było chwilowe i trawło tak krótko. Pozwoliwszy sobie nieco ochłonąć, delikatnie podniosła zeszyt i przeglądając go zaczęła szukać ewentualnego podpisu osoby do której należał. Nigdzie nie było ani imienia ani nazwiska. Odłożyła zeszyt na miejsce.
Na dworze świtało, która mogła byc godzina? Słabe promyki słońca na siłę próbowały przebić się z za zasłony ciemnych, deszczowych chmur. Weronika zgasiła znicz. W pokoiku było już w miarę jasno, można było dojrzeć więcej szczegułów. Teraz dopiero Weronika zauważyła drzwi po drugiej stronie pokoju. To one musiały bezpośrednio łączyć pokoik z kapliczką. Podeszła i pociągnęła za klamkę, drzwi były zamknięte. Więc jednak bedzie musiała wyjśc drzwiami frontowymi i takim samym sposobem dostać się na pogrzeb. Tak, to będzie wielkie wejście, przez główne drzwi.
Godziny mijały powoli. Czas biegł jakby obok Weroniki, która pogrążona we właśnym świecie i mrocznych myślach planowała dalsze posunięcia. Dzień coraz bliżej posówał się ku zgubie młodego serca, zdawał się być coraz bardziej mroczny, jakby zaraz wszystko miało się skończyć.
Wybiła godzina 12.55. Do małej kaplicy cmantarza wniesiono trumnę Weroniki Waltari. Czarną, drewnianą skrzynię ułożono na podwyższeniu na środku kaplicy. Powoli schodzili się znajomi i rodzina. W tle całej uroczystości słychać było delikatną muzykę, niewypowiedzianie smutną. Smutek wdzierał się ludziom do serca, niektórzy płakali inni poprostu milczeli nie umiejąc nazwać uczuć słowami. Do sali weszli najbliżsi zmarłej, mężowi polecono otworzyć trumnę, rodzina zadecydowała wystawić zwłoki na widok publiczny. Nie były ani zmasakrowane ani pokaleczone. W trumnie leżała piekna, młoda kobieta o porcelanowej twarzy. Dwóch ludzi z obsługi cmantarza, w bialych rękawiczkach otwarło rygle trumny. Obok stał Robert wraz z rodzicami Weroniki. Matka płakała, po ujrzeniu martwej córki zaniosla się szlochem tak wielkim, że na siłę wyprowadzono ją z kaplicy. Po policzku ojca, zawsze chłodnego, spłynęła łza. Robert stał jak otępiały wpatrując się w bladą postać w czarnej sukience leżącą nieruchomo na dnie czarnej skrzyni. Na jego twarzy malował się strach i żal. Weronika miała być ubrana w białą suknię ślubną, nie w czarną sukienkę. Czyżby coś przeoczył? Czy pomylił się? Nie możliwe, to nie były zwidy, czas nagle jakby zaczął wolniej płynąć. Chwile urywaną linią ciągnęły się, reakcje ludzi zdawały się być opóźnione. Wokoło słychać było przytłumione głosy ludzi, jednak nikt tak naprawdę się nie odzywał. Działo się coś niedobrego. Muzyka w tle uroczystości grała jakby coraz głośniej. Robert podniósł ociężałą głowę, przeszedł wzrokiem po przebywających w kaplicy ludziach, w tłumie pod ścianą natknął się na wzrok Pawła, swojego przyjaciela. Twarz Pawła wyrażała niepokój, nerwowo wodził wzrokim po kaplicy, nie miał odwagi podejść do trumny. Jednak zrobił to. Szedł wolnym krokiem, zatrzymał się przd otwarta skrzynią wpatrzony w młodziutkie lico spoczywającej dziewczyny. Chłopak nie potrafił powstrzymać łez. Wiedział że Weronika żyje, jednak widok kobiety w tej samej sukience totalnie go załamał. Robert długo wpatrywał się w twarz przyjaciela. Po jego policzku nigdy nie spłynęła łza, nawet teraz. Jak przez zasłonę dymną, Robert usłyszał głos Pawła:
- Wyjdź stąd, jak najszybciej możesz... - jednak było już za późno.
Przy wejściu, w tłumie ludzi pojawiła się biała postać, z daleka wyglądająca jak Biała Dama albo Królowa Śniegu. W pewnej konsternacji stojący przy zwłokach popatrzyli szeroko otwartymi oczami na zbliżającą się powoli kobietę. Robert dopiero teraz rozpoznał suknię swojej żony. Rozpoznał ją, to była ona. Weronika szła dumnie wyprostowana przed siebie mijając ludzi obecych w kaplicy. Dla niej czas w tym momencie się zatrzymał, był martwym punktem. Jedynym układem zaczepienia był jej były mąż, stojący z szeroko otwartymi oczami i zerkający odruchowo do trumny. W śród ludzi powstało zamieszanie graniczące z paniką. Każdy rozpoznał w tajemniczej nieznajomej umarłą. Dziewczyna z uśmiechem na twarzy szła dalej przez środek sali, biała długa suknia ciągnęła się po ziemi, w dłoni trzymała długi nóż.
- Witaj kochanie - powiedziała ściszonym głosem zblizając się do Roberta. Podeszla bliżej i delikatnie ucałowała go w usta. W tej chwili dokonało się. Długi sztylet wbił się głęboko dwa palce poniżej piersi Roberta, prosto w samo serce. Tak, Weronika dokonała swego dzieła. Po dłoni spłynęła ciepła krew, jej zapach doleciał do nozdrzy dziewczyny, zapragnęła go jeszcze bardziej. Mocniej pchnęła ostrze, lekko przekręcając je w bok, mężczyzna wydał z siebie tylko zduszone westchnienie, jego szeroko otwarte oczy spojrzały na Weronikę, po czym bezwładnie zamknęły się.
- Kocham Cię... - powiedziała i szybkim ruchem wyciągnęła zakrwawiony sztylet z ciała Roberta, które z hukiem opadło na posadzke kaplicy. Po policzku spłynęła jej ostatnia łza. Ludzie wpadli w panikę, w kaplicy słychać było zduszone głosy i krzyki. Paweł jak w szoku przyglądał się sytuacji. Nie wiedział co robić, każdy bał się podejść do dziewczyny, która teraz podniosła wysoko do góry zakrwawioną dłoń z nożem i jednym szybkim, zgrabnym ruchem wbiła go sobie w serce. fala zima i lodowate ukucie przeszyło jej ciało, świat zawirował, obraz Pawła, który z rozpaczliwym krzykiem rzucił się ku niej powoli zamazywał się. Czas stał w miejscu, muzyka cichła, ciemność zalewała falami, na przemian z zimnem i uczuciem ciężkości. Ciało miała tak ciężkie, że zwaliłaby się na podłogę, przytrzymłay ją jednak silne dłonie Pawła. Mówił coś, płakał, jednak ona nie mogła już tego słyszeć, widziała jeszce przez chwilę nóż wystający z piersi, czerwona, krwawa plama coraz bardziej powiększała się na sukience odcinając się od śnieżnej bieli. Wiedziała że już kiedyś czuła coś podobnego, ciemność, niemoc, niebyt... wszystko zalał mrok.
W kaplicy nastało straszliwe zamieszanie. Dziewczyna w trumnie otworzyła oczy i spojrzawszy na wysoki ozdobny sufit kaplicy podniosła się do pozycji siedzącej. Poptrzyła po sobie i przerażonych twarzach obecnych jeszcze w kaplicy. Meżczyzna pochylony nad zwłokami leżącej kobiety podniósł głowę i przetarł nerwowo oczy. Ręce miał ubrudzone krwią, twarz i usta, którymi cały czas calował martwą twarz umarłej. Dziewczyna powoli wyszła z drewnianej skrzyni, czarna sukienka nie krepowała ruchów. Stanęła dumnie pośrodku, w dłoni trzymała czerwoną różę. Z kamienną twarzą nachyliła się nad klęczącym mężczyzną, czerwoną różę położyła na piersi leżącej kobiety w miejscu, gdzie wystawał sztylet a krawawa plama zdawała się ciemnieć.
- Tylko jedna z nas może żyć - powiedziała - ale któraś musi. - wyprostowała się i pewnym krokiem ruszyła przed siebie.
Świat wirował dookoła jak na wielkiej karuzeli. Z zewnątrz dobiegały szmery, głosy, zlane obrazy, światło. Weronika otworzyła oczy mrużąc je pod wpływem ostrego światła. Znajdowała się w bardzo jasnej sali, nad nią pochylali się ludzie w białych fartuchach, na przeciwko łóżka stał jej mąż. Matka i ojciec stali pod oknem, cicho płakała.
- Gdzie ja jestem? - spytała przestraszona ściszonym głosem.
- Jest pani w bezpieczna, w dobrych rekach - odpowiedział lekarz - była pani pogrążona w śpiączce przez długi czas, proszę odpoczywać. Jak się pani czuje?
- Nie wiem, chyba coś mi się śniło. Doktor Miller prawda? - zapytała z nienacaka.
- Przepraszam skąd zna pani moje nazwisko?
- Nie wiem, może mi się śniło - powiedziała nerwowo uśmiechając się, po twarzy spływały jej łzy.
- Kochanie - odezwał się nagle Robert podchodząc do łóżka - tak się martwiliśmy - jego twarz była zatroskana, oczy miał czerwone i zaszklone.
- Proszę podaj mi torebke - powiedziała zduszonym głoem przez łzy.- powiedz mi ile spałam?
- Cały miesiąc. Jak się czujesz kochanie? - odpowiedział, obok stał lekarz wyraźnie zaskoczony faktem jakoby Weronika znała jego nazwisko. Do łóżka podeszli także rodzice. zatroskana matka ciepło ujęła córkę za rękę i poglaskała ją po głowie.
- Mamo...- powiedziała dziewczyna - nie chciałąm żeby tak się stało...
- Bedzie dobrze, obiecuję - kobieta cały czas płakała - wyjdziesz z tego, zabierzemy cię do domu...
- Nie chciałam... - mówiła dalej Weronika - nie powinnam się obudzić... ten sen był straszny...- jej twarz przyjęła znowu beznamiętny wyraz
- Już dobrze kochanie, jesteśmy z tobą. Nie mów tak, jesteśmy szczęśliwi, że jesteś znowu z nami.
- Podajcie mi torebkę, chcę wziąć husteczkę - lekarz skinął głową na znak zgody
Weronika ostrożnie usiadłana łóżku i wziąwszy torebkę zaczęła szukać husteczek. Zamiast tego natknęła się na zawinięty w jedną z nich spory przemiot. Nie mogłą pamiętać co wkładała do torebki przed wypadkiem. Wyjęła zawiniątko i ostrożnie rozwinęła. Na dłoni spoczywał sztylet. Serce Weroniki zamarło na ten widok, na nożu była zkrzepnięta krew. Na białej husteczce widniała rozlana krwawa plama odcinająca się od śnieżnej bieli.



Joanna Busse


Kliknij, aby zobaczyć inne artykuły autora Joanna Busse
Jak dodać komentarz?
Aby dodać komentarz należy się zalogować (okno logowania, na górze strony). Jeżeli nie masz jeszcze swojego konta kliknij tu, aby się zarejestrować.


Tego textu jeszcze nie skomentowano!

| Fotkapro.pl - ogladaj i oceniaj fotki | Blog z poradami, inspiracjami | Darmowe liczniki | Noclegi Nad Morzem |