Mój przyjaciel Dominik
| Data publikacji: 21-11-2008 Autor:Nautilia Kategoria:Książki Odsłon:5389 |
Rozdział 6 (cd)
- To on! To on! - Wrzasnęła Monika prosto do mojego ucha. - Widzisz?! Boże! On jest cudowny! No, nie wytrzymam! O, ta żmija też przyszła! I znów kręci się przy nim. Widzisz?
- Widzę - przyjrzałam się koleżance, jakbym widziała ją po raz pierwszy. Niewiele obchodził mnie ani ten chłopak i naprzykrzająca się mu dziewczyna, natomiast reakcja Moniki...
- Anka, wybacz, ale ja muszę do niego iść – szarpała mną nieprzytomnie z równie nieprzytomnym wyrazem oczu. - No, po prostu muszę. Rozumiesz? Nie pogniewasz się, prawda? - Popatrzyła na mnie błagalnie, jak malutki piesek. W jednej chwili cała złość mi przeszła. Machnęłam ręką i uśmiechnęłam się.
- Skąd - odparłam. - Biegnij do tego swojego...
- Jesteś kochana – nawet nie czekała, aż skończę. Cmoknęła mnie w policzek i zbiegła po schodach. Gdzieś po drodze wpadła na Kamilę i Aśkę, które do niej dołączyły. Mogłam się tylko domyślać, jak bardzo była zła na ów niepożądany orszak. Tyle planów legło w gruzach... Gorące tango i „ta pupcia, jak połówki orzecha kokosowego” do podziału na trzy...
Zaśmiałam się pod nosem i uważniej przyjrzałam się brylującemu w tłumie gości chłopakowi, który wzbudzał takie zainteresowanie. Był przystojny, to prawda, a nienagannie dobrane pod względem kolorystyki i kroju ubranie świadczyło o dobrym smaku. Zbyt dobrym, jak na typowego lowelasa i podrywacza, na których to najczęściej można było się natknąć na podobnych imprezach. Po dłuższej obserwacji odniosłam nawet wrażenie, że miał dość natrętnej afektacji, jaką obdarzała go jasnowłosa piękność. I chociaż starał się jej tego nie okazywać, na jego twarzy dostrzegłam znużenie i wyraz lekkiego zniecierpliwienia. Trochę mnie dziwiło to, że spędzał w jej towarzystwie tyle czasu, skoro nie był tym towarzystwem zachwycony. Najwyraźniej odetchnął z ulgą, kiedy podeszły do niego Marta, Kamila i Aśka. Widocznie lepiej czuje się w większym gronie uwielbiających go kobiet, pomyślałam nie bez złośliwości, uśmiechając się kpiąco. I wtedy nieznajomy spojrzał wprost na mnie, podchwycił moje spojrzenie, uśmiechnął się i pytająco uniósł brew.
To najbardziej pewny siebie facet, jakiego do tej pory spotkałam, stwierdziłam rumieniąc się i cofając w cień, daleko od barierki. Z bezpiecznej odległości obserwowałam go jeszcze przez chwilę, cieszył się naprawdę dużym powodzeniem i sympatią – posiadał jakiś magnetyzujący urok, któremu trudno był się oprzeć. Odniosłam też wrażenie, że skądś go znam, że gdzieś, kiedyś już go widziałam... Być może, wzruszyłam ramionami, przypomina mi kogoś znanego. I najprawdopodobniej właśnie na „to” łapał wszystkie swoje wielbicielki.
Minęło kilka minut, zanim odważyłam się wyjść na galeryjkę i spojrzeć w dół. Wszędzie kręcili się ludzie z kieliszkami dłoniach, kilka par tańczyło na parkiecie. Czerwona sukienka Agnieszki, niczym płomień migała to tu, to tam, najczęściej widziałam ją nieopodal barku. Albo w okolicy szafy, gdzie stał sprzęt nagłaśniający. Zwykle chwilę później w tych miejscach następował wybuch śmiechu albo ryk ogłuszającej muzyki. Trudno opisać ulgę jaką poczułam, kiedy w tym całym tłumie nie zobaczyłam tamtego chłopaka.
Z utęsknieniem zwróciłam wzrok w kierunku drzwi. W sumie mogłam wyjść nawet w tej chwili, wiedziałam jednak, że Agnieszka poczułaby się urażona, gdybym teraz się pożegnała. Zaciskałam więc zęby i usiłowałam uśmiechać się do ludzi, którzy uśmiechali się do mnie a których nie znałam. Skoro już tutaj byłam, to chociaż powinnam zachować dobrą minę do złej gry, zamiast chodzić skwaszona i pokazywać wszystkim swoje niezadowolenie. Kto, jak kto, ale Agnieszka na to nie zasługiwała. Witałam się zatem ze wszystkimi, szczerzyłam zęby na prawo i lewo marząc o tym, by wreszcie dać odpocząć zmęczonym od nieustannego dygania kolanom. W końcu, po kilkudziesięciu minutach byłam tak obolała, że myślałam jedynie o znalezieniu jakiegoś ustronnego miejsca z kanapą. Sięgnęłam po drinka (działa nawet jeśli nie pijesz, bo nikt wtedy ciebie nie zatrzyma), grzecznie przeprosiłam grupkę malarzy, swoją drogą przemiłych ludzi, którzy zaprosili mnie do swojego grona i ruszyłam na poszukiwania.
- Zadowolona? - Tuż nad moim uchem rozległ się głos Dominika.
- Raczej zmęczona - uśmiechnęłam się do kogoś, kto mijając obdarzył mnie przyjaznym uśmiechem.
- Maruda.
- Złośliwiec - odparowałam udając, że sączę trunek.
- Hehehe - zarechotał z upodobaniem. - Taka moja rola.
- Jasne - mruknęłam. - Zwłaszcza wtedy, kiedy nie mam siły z tobą dyskutować.
- No - bezczelnie przyznał mi rację. - Ale ty to lubisz.
- Nie teraz. I nie dzisiaj.
- Maruuuda.
- Złośliwiec.
W końcu wypatrzyłam niewielką kanapę stojącą przy pięknie rzeźbionej barierce, przysłoniętej nieco przez dwie palmy stojące w dużych kamiennych donicach. Niewiele osób kręciło się tutaj, życie towarzyskie skupiło się piętro niżej, na parkiecie i przy bufecie.
- Żeby jeszcze muzyka przycichła i zwolniła... – Westchnęłam. W tej samej chwili zamiast transowych dźwięków kolejnego dyskotekowego przeboju, z głośników popłynęła aksamitna "Dziewczyna z Ipanemy".
- Może być? – Zapytał Dominik.
- To twoja sprawka?
- Raczej moje dzieło – poprawił kipiąc z dumy. – Spróbuj zmienić płytę nie mając rąk.
- Dość kłopotliwe – skinęłam głową. – Jesteś bardzo dzielny a ja jestem pełna podziwu.
- Nie musisz się ze mnie naśmiewać.
- A ty nie musisz się wszystkim chwalić.
- Jak mam czym, to się chwalę.
I wtedy znów go zobaczyłam. Czy też może zobaczyliśmy się wzajemnie. Stał nieopodal schodów, z kieliszkiem uniesionym do ust i przyglądał mi się z uwagą. Powoli opuścił rękę, odstawił szkło na stoliczek i podniósł do góry głowę. Gdybym wcześniej miała jakieś wątpliwości, teraz wiedziałabym na pewno, że to spojrzenie było przeznaczone dla mnie.
Poczułam dziwny ucisk w żołądku a nogi aż ugięły się pode mną. Musiałam mocno trzymać się barierki, żeby nie upaść.
- Co jest? – Potrząsnęłam głową. Cofnęłam się i bezsilnie opadłam na kanapę, stojącą tuż za mną. Przysłoniłam twarz dłonią. – Co jest? – Powtórzyłam w myślach.
- Wszystko w porządku?
Otworzyłam oczy, uniosłam głowę i tuż przed sobą zobaczyłam obiekt westchnień Moniki, Kamili, Aśki i jasnowłosej piękności.
- Ttak – wyjąkałam. – W jak najlepszym porządku.
Uśmiechnął się. Uśmiech ten rozświetlił najpierw jego oczy, a dopiero później twarz. Błysnęły białe zęby, w prawym policzku ukazał się uroczy dołeczek.
- Kiedy pani znikła tak nagle, pomyślałem, że coś się stało – powiedział siadając obok mnie. – Biegłem, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Oddech miał nieco przyspieszony, jakby pokonując schody prowadzące na galeryjkę biegł naprawdę.
- Odrobinę kręci mi się w głowie – odparłam, z trudem maskując rosnącą panikę. - Chyba za dużo alkoholu, jak na jeden raz.
Opuścił wzrok na szklaneczkę, którą wciąż trzymałam w dłoniach. Nadal była niemal pełna.
Rumieniec na moich policzkach chyba bardzo się powiększył, poczułam ciepło na twarzy.
- Na co dzień nie piję alkoholu – bąknęłam zmieszana.
Roześmiał się wesoło.
- Proszę się nie tłumaczyć – potrząsnął głową. – Doskonale panią rozumiem. Sam też nie jestem wielbicielem mocniejszych trunków i piję tylko dla towarzystwa.
Przez chwilę przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem oczu, poczułam się odrobinę nieswojo.
- Coś nie tak? – Zapytałam szybko, lekko speszona tym badawczym spojrzeniem i uśmiechem, jaki mu towarzyszył. O fryzurę mniejsza, gorzej by było, gdyby na przykład tusz spływał mi z rzęs na policzki. Wprawy w robieniu makijażu nie miałam i nie chciałam wyglądać, jak... jak abstrakcyjny Picasso.
- Czy my się już gdzieś przypadkiem nie spotkaliśmy? – Odezwał się w końcu.
No proszę, ja tu się martwię o wygląd, a ten serwuje mi gadkę starą, jak świat. Urok księcia z bajki prysł i pojawił się przeciętny chłopak, który czaruje naiwne panienki oklepanymi tekstami zapisanymi w notesie. Pewnie jeździł najnowszym modelem topowego samochodu a pod koszulą nosił złoty łańcuch z ogniwami o średnicy kilku centymetrów.
Monika, kogo ty sobie upatrzyłaś...
- Bardzo oryginalne – wzruszyłam ramionami.
- Wiem, stereotyp – uśmiechnął się tym razem ze skruchą, - ale naprawdę mam wrażenie, że gdzieś już się spotkaliśmy.
- Proszę się nie pogrążać – znużona potrząsnęłam głową marząc o ciszy, spokoju, ciepłej kąpieli i własnym wygodnym łóżku.
- Skoro to może pani poprawić humor...
- Skąd panu przyszło do głowy że trzeba mi poprawiać humor? – Nagle ogarnęła mnie złość. Irracjonalne i zupełnie niepotrzebne uczucie, sama nie wiedziałam, dlaczego się pojawiło. Może dlatego, że nie lubiłam nachalnych i pewnych siebie facetów mówiących naiwnym dziewczynom takie słodkie słówka, na jakie czekały. Tego jeszcze brakowało, by uznał mnie za jedną z nich!
- Siedzi tu pani tak sama – przysunął niewysoki obity skórą stołeczek i usiadł tuż przy mnie. Najwyraźniej szykował się do dłuższej rozmowy, ale ja nie miałam ochoty na zawieranie przypadkowej znajomości.
- Może tak lubię – w tłumie udało mi się dostrzec Agnieszkę. Dla mnie ta impreza właśnie się skończyła.
- Mam sobie pójść? – Wyglądał na zaskoczonego.
- Nie, ja pójdę – wstałam. – Miłego wieczoru.
I nie oglądając się za siebie, za to doskonale zdając sobie sprawę ze swojego głupiego zachowania, minęłam zdumionego chłopaka i zeszłam na parter. Bez trudu odnalazłam Agnieszkę stojącą przy barku i serwującą drinki ponad wszelką wątpliwość swojego pomysłu. Śmiała się wesoło i niemalże wpychała w dłonie co oporniejszych piękne szkło wypełnione bajecznie kolorowymi napojami. Pożegnałam się z nią prosząc, by w moim imieniu przeprosiła i pożegnała Monikę. Zdziwiła się, ale nie zatrzymywała mnie. Obiecałyśmy sobie, że spotkamy się na urodzinach Marcina i odbijemy moje wcześniejsze wyjście odpowiednią ilością drinków. Otrzymałam też solenną obietnicę, że specjalnie dla mnie zostanie stworzony „procent”, jak to ona mówiła, o nazwie „Muszę już iść”.
Idąc do wejścia żegnałam się ze znajomymi, którzy byli najbliżej. Szuwar żartem zaproponował mi podwiezienie, na co roześmiałam się, bo lekko chwiał się na nogach, oczy świeciły mu, jak węgielki a nos czerwienił niczym wielka truskawka. Drinki Agnieszki musiały być bardzo mocne, Szuwar miał głowę nie do zdarcia i byle co nie doprowadzało go do „marynarskiego” stanu.
Ubierając się w przedpokoju nie mogłam oprzeć się pokusie i poszukałam wzrokiem mojego rozmówcy. Nie musiałam długo szukać, właśnie schodził po schodach z kieliszkiem uniesionym do ust. I nie spuszczał ze mnie wzroku.
Poczułam się dziwnie, fala gorąca zalała mnie od czubka głowy po same stopy. Patrzył na mnie zupełnie tak, usiłował sobie coś przypomnieć. Nagle zatrzymał się, odstawił kieliszek a rękami wykonał taki ruch, jakby grał na klawiaturze fortepianu.
Zmarszczyłam brwi, owinęłam szyję szalikiem i wyszłam nie zawracając sobie tym głowy. Takich ludzi unikałam, jak ognia i szkoda mi było czasu na myślenie o nich.
Miałam szczęście, na przystanek właśnie zajechał autobus. Wizja kąpieli nabrała realniejszych kształtów. Westchnęłam opierając się skronią o zimną szybę.
- Dobrze się bawiłaś? – Usłyszałam nagle. Aż podskoczyłam, rozglądając się niespokojnie. Powietrze rozedrgało się perlistym śmiechem.
- Nie tak nerwowo – głos wydawał się szczerze rozbawiony moim przerażeniem. Jednocześnie popłynęła ku mnie fala spokoju i ciepła otulając niby płaszczem. – Lepiej?
Skinęłam głową biorąc głęboki wdech, powoli wypuściłam powietrze.
- Masz wrednie nieznośny zwyczaj pojawiania się w najmniej oczekiwanych chwilach, wiesz? – Drżącą ręką poprawiłam włosy zerkając na boki. Na całe szczęście nikt nie patrzył w moją stronę.
- Wiem – przytaknął bezczelnie. – Ale to przywilej duchów.
- Wy macie przywileje a my jedno życie – odparłam starając się dojść do siebie. – Nie mam zamiaru zasilić tej waszej niewidzialnej armii.
Nautilia |